4 lutego 2019

La Herida

Łazienkowe kafelki miały kształt wielkich, ciemnozielonych kwadratów. 
Antoni delikatnie złapał mnie za podbródek i uniósł go lekko. Przez chwilę patrzyłam, jak owija wyciągnięty z zamrażarki lód w papier i formuje mokrą bryłę. Złapał moje spojrzenie i uśmiechnął się jakoś tak smutno. W tym świetle jego oczy przybierały ciemniejsze odcienie zieleni. Odwróciłam wzrok i spojrzałam w lustro, stamtąd obserwując, jak przykłada lód do puchnącego siniaka. Jednego z kilku na całym ciele. Gwoli ścisłości.
Skrzywiłam się.
– Ała.
– Wiem, przepraszam. – Również się skrzywił. – Zaraz przestanie. – Ostrożnie przytrzymał mnie za tył głowy. Westchnął. – Jak w ogóle do tego doszło?
Wzruszyłam niepewnie ramionami. Antoni złapał mój wzrok w lustrze i spojrzał w oczy.  
– Mówiłem, żebyś uważała na schodach – powiedział.
Zagapiłam się na siniaka. Powoli stawał się fioletowy.  
– Hej.
– Będę uważać – powiedziałam.
– Obiecujesz?
Pokiwałam głową, odwracając wzrok. Wyczuwał, że coś jest nie tak, zawsze wyczuwał, ale nic nie powiedział. Pocałował mnie tylko lekko w czoło i dalej trzymał lód przy spuchniętym policzku.

***

W niektóre wieczory, kiedy Antoni wracał z pracy, lubiliśmy siadać na kanapie i oglądać latynoamerykańskie telenowele na jednym z mniej popularnych kanałów. Te najgorszego rodzaju, z lat dziewięćdziesiątych, z zawikłanymi romansami, nieślubnymi ciążami i tak dalej. Robiłam nam kanapki albo wsadzałam popcorn do mikrofalówki, on czasem kupował coś ekstra i rozkładaliśmy się wśród poduszek. Grzeszna przyjemność.
Tego wieczoru powtarzali trzy pierwsze odcinki „Rosalindy”. Zjedliśmy kajzerki zapiekane z serem i leżeliśmy przytuleni. Oparłam głowę na jego ramieniu, wdychając zapach wody po goleniu. Antoni wplótł palce w moje włosy i bawił się nimi, skręcając i rozkręcając kosmyki.
– Zostaw – mruknęłam sennie.
Niebieskie światło telewizora tańczyło na jego twarzy. Wciąż trzymał dłoń w moich włosach. Upił łyk piwa z butelki i zalśniło bursztynowe światło. Słuchaliśmy, jak matka Rosalindy (która jeszcze nie wiedziała, że to jej matka), wykrzykuje coś z bólem, zagłuszana przez beznamiętnego polskiego lektora. Słowa brzmiały trochę bełkotliwie, ale melodyjnie.
– Chciałabym się nauczyć hiszpańskiego – powiedziałam, żeby przerwać ciszę.
– Czemu nie. – Objął mnie mocniej. Zamknęłam oczy, wtulając się w jego koszulę, zamknięta w bezpiecznym, łagodnym uścisku. – Masz czas. Mogę ci kupić jakiś podręcznik. Chcesz?
Wzruszyłam ramionami, nagle zniechęcona. Oparłam się wygodniej o jego ramię. Matka Rosalindy podnosiła głos coraz bardziej i bardziej. 
– I tak nie nauczę się dobrze mówić.
Poczułam, jak jego uścisk lekko się wzmacnia, ale nic nie powiedział.

***
– Ała.
Antoni pokręcił bezsilnie głową. Wycisnął drugą porcję maści z tubki.
– Podwiń bardziej bluzkę.
Posłusznie podwinęłam, tam, gdzie był drugi siniak i parę zadrapań na biodrze. Patrzyłam na jego włosy, kiedy schylił się, żeby mnie posmarować. Skupiłam się na znajomych, brązowych kosmykach i maści, która była przyjemnie chłodna.
– Czasami zastanawiam się – powiedział po chwili ciszy – czemu nigdy mi nie mówisz prawdy.
Po twarzy spłynęło mi parę łez. Otarłam je wolną ręką.  
– Mówię prawdę.
– Nie jestem pewny.
Milczeliśmy.
– Masz gdzieś jeszcze?
Pokazałam z boku.
– Jezus Maria.
Zamknęłam oczy. Światło żarówek przy lustrze paliło mnie w powieki. Milczenie Antoniego wibrowało w uszach. 
– Po prostu się o ciebie martwię – powiedział w końcu. – Chodzi mi tylko o ciebie, rozumiesz? Czasem wydaje mi się, że nie do końca wiesz, co robisz. Te schody… jakby to było specjalnie.
Przygryzłam wargę, żeby się nie rozpłakać.
– Bardzo cię kocham, nie zapominaj o tym.
Jego palce delikatnie musnęły moją skórę. Czerpałam siłę z tego dotyku.
– Ja ciebie też – powiedziałam.  
Skończył smarować siniaki. Opuściłam bluzkę. Antoni nawet na mnie nie spojrzał. Patrzyłam, jak pakuje wszystko do apteczki i usiłowałam uspokoić przyspieszony oddech.

***

Antoni pojechał na wyjazd służbowy. Przez przypadek wziął dwie pary kluczy, jedną spakował wcześniej do torby, a drugą odruchowo wcisnął do kieszeni wychodząc, zdarza się. Głupia sytuacja. Dobrze, że w domu wszystko jest, nie muszę wychodzić na zakupy. Zresztą i tak wyglądałam mało korzystnie. Przez te schody chodziłam niezgrabnie, obolała. Nawet nie chciałabym wychodzić. Serio.
Spędziłam dwa dni oglądając meksykańskie telenowele. Antoni zadzwonił trzy razy, żeby upewnić się, że wszystko okej. Słuchając jego historii o drętwej kolacji i zapijaniu nudy wódką, niemo powtarzałam wychwycone mimo lektora wyrazy. 

***

– Chyba robisz to specjalnie.
Milczałam, wpatrując się w podłogę. Liczyłam kafelki, wykończona. 
– Słyszysz mnie? Jesteś jakąś masochistką? Czemu to sobie robisz?
Pokręciłam głową. Złapał mnie za ramię, trochę zbyt mocno. Poczułam ścisk w gardle. Czekałam, aż wyparuje złość, aż mnie przytuli, ukoi, dotknie delikatnie, aż wszystko będzie dobrze.
– Sama siebie karzesz.
Pokiwałam głową, czując, jak łzy ciekną mi po twarzy. Nawet nie próbowałam ich ocierać. Drżałam na łazienkowym taborecie, do kaloryfera nie dochodziło ciepło. Odwróciłam głowę, żeby uciec od tego spojrzenia. Patrzyłam na rozrzucone na szafce kosmetyki. W lustrze widziałam własne odbicie, groteskowe, z rozwartymi w niemym płaczu ustami. W lustrze też zobaczyłam, jak Antoni przysuwa się do mnie i delikatnie, opuszkami palców, ociera mi łzy.
Rzuciłam mu się na szyję.
– Przepraszam – szepnęłam mu do ucha, wtulając mokrą twarz w jego koszulkę. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Poczułam silną, ciepłą dłoń na plecach. Zadrżałam lekko, ale po chwili się uspokoiłam. Jego oddech musnął mój policzek, kiedy się odezwał.
– Wszystko dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Powtarzałam to sobie jak mantrę, ukołysana w jego ramionach jak małe dziecko. Wszystko dobrze. I wszystko będzie dobrze.
Zanurzyłam się w cieple i ciszy, ale wciąż nie potrafiłam przestać się trząść.

***

Kiedy jedliśmy obiad, zadzwoniła Joanna.
– Ala, to naprawdę ty? Jezu, jak ja cię dawno nie słyszałam! Co się nie odzywasz? Musimy się w końcu spotkać, koniecznie!
Podniosłam wzrok. Antoni wpatrywał się we mnie, żując kotleta.
– Jak…
– Oddzwonię później, okej? – przerwałam jej. – Jestem trochę zajęta.
– O. Okej, jasne.
Spojrzałam na Antoniego i zacisnęłam palce na słuchawce.
– Oddzwonię – powtórzyłam, trochę pewniej.
– Jasne. Dobra, do usłyszenia.
Wróciłam do stołu, czując na sobie wzrok Antoniego.
– To Joanna? – zapytał.
– Yhm. – Przesunęłam ziemniaki na drugą stronę talerza. – Chyba się z nią spotkam.
– Jak chcesz. – Zerknął w stronę łazienki. – Ale chyba nie teraz, nie?
Odruchowo dotknęłam twarzy.
– No tak. Nie teraz. 

***
Moja twarz była ciepła, a podłoga zimna.  
Leżałam zwinięta w kłębek, z policzkiem przyciśniętym do paneli, kompletnie oszołomiona. Widziałam nogi Antoniego, długie i ciemne, jak poruszają się szybko, rozmazane. Próbowałam się podeprzeć, ale zakręciło mi się w głowie. Bolało.
– Anto…
– Nie ruszaj się! Nie ruszaj się. Leż tak, jak jesteś, dobra?
Miałam suche oczy, ale mokrą rękę. To stało się tak nagle. Kroiłam mięso tym wielkim nożem. Potem był krzyk i krzyk, i przewróciłam się, i moja wina, moja, moja, moja.
Antoni odgiął mi palce i wcisnął mi coś do ręki. Mgliście zorientowałam się, że przyciskam dłoń do boku. Oddychałam płytko i trochę spazmatycznie.   
– Oddychaj, zaraz zadzwonię po pogotowie. Ściskaj mocno. To był wypadek.
Otworzyłam usta, nawet nie wiem, żeby jęknąć, czy zaprotestować. Widziałam nad sobą twarz Antoniego, wygiętą w grymasie paniki. Nie mogłam złapać tchu.
– To był wypadek, Ala, wypadek, wypadek. Wypadek, słyszysz?
Nie wiedziałam, co się dzieje.
– Hej, zostań ze mną! To był wypadek. Nic się nie stało, zaraz dzwonię, tak? – Jego głos stał się nienaturalnie wysoki.
– Wypadek – wymamrotałam. – Wypadek.
Niepewnie poruszyłam palcami. Były sklejone czymś ciepłym i lepkim. Powoli odwróciłam głowę. Antoni złapał mnie, zanim zdążyłam zobaczyć. Trzymał obie dłonie na moich policzkach.
– Nie patrz. Oddychaj. Wszystko będzie dobrze. Tak? Dobrze?
– Dobrze – wydusiłam z siebie. Czułam, jak ściskany w palcach materiał przesiąka i zaczęło mnie dławić w gardle. Nie mogłam oddychać.
– Rozluźnij się. Nie patrz. Nie patrz, kochanie. Wszystko naprawimy. To wypadek.
Puścił mnie i wstał. Widziałam, jak biegnie do telefonu.
– An… – Zdławił mnie jakiś ni to szloch, ni to jęk. Ciemne plamy tańczyły mi przed oczami.
– Wszystko będzie dobrze. Ściskaj, dobra? Halo?
Ostrożnie odsunęłam materiał. Bluzka była kompletnie mokra, a drewniane panele wokół zabarwiły się na czerwono. Trzęsły mi się zlepione palce. Bezsilnie opadłam na podłogę.
Słyszałam jak przez mgłę, że Antoni opisuje co się stało przez telefon. Starałam się wszystko zapamiętać. Kiedy skończył, powtórzyłam sobie parę razy bezgłośnie, trochę żeby przestać się bać, trochę żeby na pewno się nie pomylić:
To wszystko przez to, że jestem taka nerwowa. Byłam nieuważna i wymsknął mi się nóż. Od jakiegoś czasu mam problemy, dziwne stany emocjonalne, nasilona autoagresja. Antoni może potwierdzić, działy się dziwne rzeczy. Nie do końca panuję nad sobą. Byłam nieuważna, no i wymsknął mi się nóż. Byłam nieuważna. Wymsknął mi się nóż. Nieuważna, wymsknął mu się nóż. Nie, wymsknął mi się nóż. Wymsknął mi się nż. Wymsknął mu się. Mi. Wymsknął mi się. Się mi.  
Wymskn.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz