11 lutego 2019

Śmietnisko

Ja nie jestem oryginalny?
Jakże się stęsknił za dźwiękiem palców uderzających o klawiaturę. Był jak stary, dobry znajomy, z którym się nie rozmawiało przez parę miesięcy ‒ z początku czuł wstyd, ale po chwili to minęło. Szło mu coraz lepiej, sprawniej, jakby tej rozłąki nigdy nie było.
Pokażę wam, kurwa, oryginalność.
Nie patrzył już na litery. Słowa opuszczały jego głowę, zanim zdążył choćby o nich pomyśleć. Przed jego oczami wyrastał blok tekstu. Widział te czerwone zygzaczki, ciągnące się przez całe akapity pod wyrazami, ale je ignorował.
Szybciej, szybciej. Tyle pomysłów, miał w sobie tyle pomysłów. Zapisywał je wszystkie. Nie wiedział, czy uderza w dobre litery. Nie liczyła się poprawność, liczyła się doskonałość. Osiągnie ją, choćby z połową alfabetu.
Słowo za słowem, słowo za słowem, całkiem bez sensu, ale jakże kreatywnie, o tak, tego jeszcze nie było, wypisze z siebie całe życie, cały swój umysł, obnaży się całkowicie, by dotrzeć wreszcie do najbardziej pierwotnego zdania, jedynego prawdziwego, jakie w sobie nosił, z którym się urodził. Warstwa za warstwą ściągał z siebie fałsz, sztuczne uśmiechy, wszystkie kocham, w które nie wierzył, idee z plastiku, wyrzucał ten szmelc do komputera. Oczy mu łzawiły, siedział tak już trzecie tysiąclecie, ale nie był pewien, czy to sztuczne światło ekranu go tak razi, czy to sztuczność słów.
Czystość ‒ tego pragnął. Pozbędzie się nieprawdziwych prawd, które leżały w nim niczym bogate złoża. Tylko tego kruszcu nikt nie chciał. Całkowicie bezużyteczne koncepty, nieprawda, nieprawda, to nie on, to też nie on, kto mu to wsadził do głowy, przecież to nie jego myśli. Wymiotował całymi powieściami, cztery epopeje na jedno zdanie, musiał się ich wszystkich pozbyć, niechciane, kompletnie niechciane, ale nowe, o tak, tego wcześniej nie było i nigdy więcej już nie będzie. Nie poświęcał im zbyt wiele uwagi, płaczącym noworodkom. Był złym ojcem. Ktoś powinien się nimi zaopiekować, ukształtować je, aby wyrosły na dojrzałe i ciekawe. Nie miał jednak na to czasu, szybciej, szybciej, brzydkie niemowlęta, z żadnym się nie identyfikował, wypędzał je z głowy, do widzenia.
Palce ślizgały mu się po klawiaturze, po mokrych przyciskach, ale pisał dalej, jeszcze nie skończył, miał w sobie tego jeszcze więcej, jeszcze więcej, jeszcze...
Kropka. Nagle pustka. Stop. To było tak wyraźne. Absolutna czystość. Zamrugał, aby przyjrzeć się nowemu światu. Nie dostrzegał żadnych liter; te na przyciskach były umazane krwią, od tych na monitorze odciągały uwagę czerwone fale. Krwawiło i jego ciało, i umysł. Roześmiał się. Odetchnął głęboko. Cały tamten bezsens miał wypisany przed sobą. Teraz musiał jedynie mądrze zagospodarować miejsce, w którym kiedyś walały się śmieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz