15 stycznia 2019

Chłopak-wiosna

Poznałam go w pociągu. Irytował mnie tym, że przywlókł ze sobą wiosnę i przez całą drogę się z nią obnosił, poprawiając sobie ten cholerny wianek. Innych pasażerów też to chyba irytowało, bo dwóch facetów odsunęło się od niego najdalej, jak się da ‒ jeden pod okno, drugi pod drzwi przedziału. Ten spod okna miał dresy, ogoloną głowę i najki, które były mniej więcej tam, gdzie powinny się znajdować stopy osoby z przeciwka (w tym przypadku trzymała je prawie że pod siedzeniem). Na miejscu tej babki już dawno wgniotłabym mu ten cienki obcas w palce u nogi, ale ona tylko zaciskała kurczowo palce na swojej maleńkiej czarnej torebce (na oko mieściła się tam szminka, paczka chusteczek i notes z długopisem) i rozglądała się po przedziale wystraszonymi, wielkimi oczami. Były całkiem ładne ‒ okrągłe, brudnoniebieskie i okolone długimi rzęsami, ale kojarzyły mi się raczej z oczami persa Kai, gdy brała go na ręce (nie znosił tego bardziej niż ja wiosny).
 Facet po przekątnej od przerażonej, persowatej formalistki, również wydawał się całkiem wystraszony, ale trochę mniej niż ona, bo na początku nawet do niej zagadał (nie słyszałam co, bo jego słowa zagłuszało wrzaskliwe Payback’s a bitch, motherfucker w moich słuchawkach). Ogółem nie lubiłam rozmów w pociągu, ale miałam wrażenie, że to pierwsze od dawna słowa tego mężczyzny, które wypowiada bez przymusu, więc tylko podgłośniłam i tak już ryczącego Slayera (You're just a punk that doesn't have the sense to get away, Get the fuck away). Teraz z zewnątrz nie dochodził do mnie kompletnie żaden dźwięk.
 Byliśmy więc tam w piątkę; ja, pers, ten drugi wypłosz, dres i chłopak wiosna. Zapowiadało się wkurwiająco i ciekawie, i choć zamierzałam to przespać, oczywiście skończyło się inaczej.
 Problem był w tym, że on cały czas się wiercił. Nie wiem, czy miał jakiś zespół niespokojnych nóg, ADHD czy inną nerwicę, ale nie mógł usiedzieć spokojnie. I w kółko poprawiał ten cholerny wianek. 
 Wypłosz odsunął się od niego już na początku, ale wyglądał na osobę, która odsunęłaby się od każdego, kto siedzi zbyt blisko (no, może wykluczając tę formalistkę persa. Wyraźnie czuć było między nimi jakieś napięcie), więc chyba raczej nie miał problemu z wiankiem, w przeciwieństwie do dresa. Posyłał czasem chłopakowi-wiośnie pogardliwe spojrzenia sugerujące, że gdyby mógł, to równo by mu przylał. Na szczęście nie mógł, bo to jednak pociąg, a na pewno nie był aż takim debilem, żeby lać się w pociągu. Obstawiałam więc, że skończy się na nadepnięciu jego stopy lub szturchnięciu go, żeby wylał na siebie bio-sok jabłkowy, który wyciągnął właśnie z plecaka.
 Chłopak-wiosna prosił się o to, żeby ktoś mu przywalił. Wianek z różnej maści sztucznych kwiatów spoczywał na jego puszystych, farbowanych na jasny blond włosach, i rzucał cień na delikatną, szczupłą twarz. Zmrużyłam oczy; zdawało mi się, że ma eyeliner, ale nie byłam pewna, bo zostawiłam soczewki u Kai. Jeśli tak, to pewnie cały się trochę pomalował, co dres widzi lepiej niż ja. Poza tym miał jasnoróżową koszulę w malutkie mopsy i bardziej obcisłe rurki ode mnie, a na nogach bielutkie, idealnie czyste adidasy.
 Wyglądał na wiosnę nie tylko przez wianek, ale też przez mnóstwo kwiecistych przypinek przy zielonym plecaku. Wszystkie były bardzo estetyczne, ładne i schludne, jak z fotki z instagrama, normalnie pozazdrościć. Zerknęłam na mój plecak i przypinki Slayera, Megadeth i Metalliki wydały mi się nagle mało wyraziste i skromne. 
 Chłopak-wiosna mnie irytował. Nie znosiłam tej pory roku od dawna, bo zaczynało być wszędzie pełno robaków, każdy chciał łazić na dłuższe spacery (co nikomu nie pasowało zimą, która moim zdaniem była znacznie lepsza do tego celu), i musiałam uważać na mnóstwo kwiatów mamy, gdy wychodziłam z domu. W dodatku tę wiosnę na dobre spieprzyła mi Kaja, zrywając ze mną dokładnie dwudziestego pierwszego marca (gdy od niej wychodziłam, podeptałam jej krokusy). Suka.
 Próbowałam nie skupiać się na Kai, tylko spać, ale gdy zamykałam oczy, od razu przypominała mi się jej smutna twarz, gdy to mówiła. Przykro mi. Naprawdę mi przykro, powtarzała, aż przerwałam jej w końcu, bo mi też było cholernie przykro, że nie byłam dla niej wystarczająca. Jakbym słyszała moją matkę mówiącą, że mam młodszego brata, bo ona chciała mieć w końcu jakieś normalne dziecko. Oczywiście jej tego nie powiedziałam, bo to normalne, że poznała kogoś innego i tak dalej, i nie chciałam wyjść na typową jęczącą laskę, ale mimo wszystko to trochę zabolało.
 Spokoju nie dawała mi też przypinka w kształcie krokusa na jego plecaku, bo zdeptanie tamtych było beznadziejnie głupie i wiedziałam o tym, gdy to robiłam, a ten materiałowy tylko mi o tym przypominał. No i tęcza, którą wyhaczyłam chwilę później, schowana wśród mnóstwa kwiatów (dres jej chyba na szczęście nie zauważył). Kaja też lubiła nosić wszędzie tęczę.
 Przy kolejnej piosence Slayera (At dawn they sleep) znów spróbowałam pójść spać, ale ten chuj, słońce, bezczelnie wdzierał mi się pod powieki, i nawet gdy udało mi się odsunąć myśli o Kai, nie mogłam spać przez niego. Naciągnęłam więc na głowę kaptur i już mi się zdawało, że usnę, gdy nagle głos Toma Arayi umilkł (tuż po słowach Blood sucking creatures of the night, Nocturnal spectre hiding from the light). Wyciągnęłam telefon, żeby sprawdzić co to. No tak, kurwa, brak zasięgu. Ja pierdolę.
 Byłam zła mniej więcej tak mocno, jak z rana na Kaję, bo obiecałam sobie, że gdy będę od niej wyjeżdżać, pobiorę sobie te piosenki, ale dziś rano o tym zapomniałam. Byłam więc chyba znów zła na Kaję, no i na te durne wsie bez zasięgu. 
 Wrzaski Toma ustąpiły miejsca szumowi pociągu i nieśmiałej rozmowie wypłosza i formalistki, która w dodatku zaczynała wkurwiająco chichotać, gdy mówił jej jakiś komplement klasy B (Pani torebka jest ładna prawie tak jak pani). Słyszałam ich trochę gorzej, niż normalnie, bo nie ściągnęłam słuchawek (nigdy tego nie robię, żeby ludzie dali mi cholerny spokój), ale wystarczająco dobrze, by nie móc spać.
 Kiedy teraz na to patrzę, myślę, że dobrze, że się tak wkurzyłam, bo inaczej chwila później wyglądałaby zupełnie inaczej i chyba nie zyskałabym przyjaciela, ale wtedy nie mogłam wytrzymać. Próbowałam mnóstwo razy odświeżyć stronę, ale to kompletnie nic nie dało, bo zasięg całkowicie umarł. Po paru minutach się poddałam i oparłam głowę o twarde oparcie w pociągu. Jezu, wszystko tego dnia szło beznadziejnie.
 Slayer trochę przyczyniał się do odwracania uwagi od Kai, więc myślałam o niej jeszcze więcej, niż wcześniej. W dodatku ten jebany krokusik. Jeszcze raz omiotłam wzrokiem chłopaka-wiosnę, i zatrzymałam się na jego twarzy. Podniósł na mnie wzrok (tak, na stówę miał eyeliner), i mimo, że normalnie nigdy nie odwracam wzroku pierwsza, teraz po chwili to zrobiłam, bo miał dokładnie takie same oczy, jak Kaja ‒ duże, głęboko osadzone, szarozielone i z niezmiernie długimi rzęsami.
 Zaczęłam zastanawiać się, czy to nie jakieś pieprzone znaki od Boga, albo innego Losu, w który bardzo lubiła wierzyć Kaja. Zawsze uważałam, że to bzdury, ale dla niej nic nie działo się przypadkiem. Ten sposób myślenia mnie wkurwiał, bo zakładał, że w tym zerwaniu kryło się coś więcej, niż zerwanie, może jakaś nauczka, czy coś. Idiotyzm.
 I wtedy chłopak-wiosna wyciągnął telefon.
 ‒ Hejka, misiu ‒ powiedział z taką specyficzną manierą w głosie. ‒ No, niedługo będę, jeszcze godzinka. O matko, to cudownie, że zrobiłeś obiad! Okej, papa. Cześć.
 Brzmiał totalnie nierealistycznie, jak ci geje z seriali, w których dopiero zaczynało się przedstawiać gejów jako normalnych ludzi, a i tak wychodzili na nienormalnych, bo nikt tak przecież nie gada. Dresowi bardzo się to nie spodobało, bo posłał mu kolejne, bardzo długie pogardliwe spojrzenie, po czym wstał, żeby wyjsć z przedziału, zatrzymał się krok dalej (mając tyłek dokładnie na wysokości mojej twarzy) i splunął na chłopaka-wiosnę. I wtedy ja, choć to było cholernie głupie, z całej siły kopnęłam go glanem w kostkę, przez co zachwiał się i cudem nie przewrócił się na któreś z nas. Formalistka krzyknęła, gdy zamachnął się, żeby mi przywalić, a wypłosz dołączył do niej, gdy uchyliłam się i nadepnęłam mu na stopę. Dres podskoczył wtedy, wydał z siebie krzyk bólu i potykając się o plecak chłopaka-wiosny, przewrócił się trochę na wypłosza, a trochę na podłogę. Persia formalistka już dobrą chwilę wołała konduktora, dres chyba stracił przytomność, bo uderzył głową w szklane drzwi, a ja zastanawiałam się, dlaczego jestem aż taką debilką, żeby lać się w pociągu. To cud, że nikomu poza nim nic się nie stało, i chłopak-wiosna, którego broniłam, w żaden sposób na tym nie ucierpiał. 
 Nie wiem, czy zacięły się drzwi i dlatego tak długo go nie było, ale konduktor nie przychodził sporo czasu. Akurat tyle, że zdążyłam wyciągnąć z kieszeni tęczową taśmę (przynajmniej pamiątka po Kai na coś się przyda) i obkleić nią buta nieprzytomnego dresa. Gdy chciałam urwać kawałek zębami, chłopak-wiosna z uśmiechem podał mi nożyczki.
 ‒ Eliza ‒ powiedziałam, biorąc je od niego.
 ‒ Kajetan ‒ odrzekł. Posłałam mu przeciągłe spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Cholerny Brak Przypadków, dopadnie cię wszędzie, nie znasz dnia ani godziny.
 ‒ Trzymaj, na pewno ci się przyda ‒ podałam mu całą rolkę taśmy akurat wtedy, gdy drzwi przedziału otworzył konduktor. Podarowałam chłopakowi-wiośnie mój najszczerszy półuśmiech.
 ‒ Co się tu, do cholery, stało?
 ‒ Kolega się potknął, i biedny uderzył się w głowę ‒ powiedział smutno, trzepocząc rzęsami i zerkając na mnie porozumiewawczo. ‒ Nie wiedzieliśmy, co zrobić.
 Ta wnerwiająca, i jednocześnie urocza maniera w głosie. Zdecydowanie wkurwiał mnie jak cholera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz