19 grudnia 2018

Idzie zima, czas zamarza

Czasami zdawało jej się, że słyszy jej głos, szept, który mówił, żeby sobie poszła.
Jiiiiiiiiidź, iiiiiiiiiidź…
Nigdy nie spełniała tej prośby. Przystawiała wtedy ucho do drzwi, z nadzieją na jeszcze jedno słowo, jeszcze jeden jęk. 
‒ Elsa? Jesteś tam?
Jednak głos zwykle zmieniał się wtedy w cichy świst, a strapiona Anna wstawała i odchodziła od drzwi, powłócząc nogami i unosząc wzrok na gołe, targane wiatrem drzewa za oknem. 
‒ Panienko! Jeśli wychodziłaby panienka na zewnątrz, proszę założyć ciepły płaszcz i szal. Okropnie wieje ‒ wołała za nią służba. Anna kuliła się tylko na te słowa. Nie zamierzała wychodzić na zewnątrz. Z początku odwracała się do nich wtedy i pytała:
‒ Może mogłabym zobaczyć się z siostrą?
‒ Jego wysokość stanowczo tego zabroniła ‒ odpowiadali wtedy służący. Uśmiech Anny zawsze wówczas przygasał.
Z czasem przestała pytać. Nigdy się nie zgadzali.

Nie do końca pamiętała, jak wyglądała Elsa; niebieskie oczy, zadarty nos, kilka piegów. Białe włosy. To wszystko; ale co z kształtem twarzy, co z ustami ‒ były wąskie, czy pełne? Jaki miała kolor skóry ‒ jaśniejszy od Anny, ciemniejszy, może taki sam? Wszystkie szczegóły rozmyły się, rozpłynęły jak topniejący lód.
Najgorsze było to, że i tak wspomnienie, które miała, było już zupełnie nieaktualne. Ona sama czasem dziwiła się, jak bardzo się zmieniła, gdy patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Jej siostra też musiała być już kimś innym. Nie znała Elsy; trochę ją pamiętała, ale tamta Elsa ze wspomnień już dawno odeszła. Żyła tylko w jej głowie.
Zdarzało jej się siadać na ławie pod jednym z obrazów i mówić do mężczyzny, który patrzył na nią z ramy naprzeciwko. Inicjały E.S. przypominały jej o Elsie; może dlatego starała się dostrzec ją w smukłej, pociągłej męskiej twarzy w okularach. Elsa nie nosiła okularów. Chyba.
‒ Widzisz, Elso, miałyśmy kiedyś taki rower, na którym jeździłyśmy wiosną. Zniszczyłam go, bo za bardzo przypominał mi o tobie. Przepraszam. Wszystko się ostatnio popsuło.
Spuściła głowę i przymknęła powieki; przed oczami stanął jej obraz kogoś jak Elsa i E.S. w jednym. Powoli zaczynali się jej mieszać.

Ręka bolała ją już od machania rodzicom, którzy wielkim statkiem odpływali z portu. Życzyła im wcześniej bezpiecznej podróży, ale miała wrażenie, że zrobiła to zbyt chłodno. Rekompensowała to machaniem i promiennym uśmiechem.
Pogoda nie była ostatnio najlepsza; Anna czuła, że jej rude włosy i pogodny wyraz twarzy nie pasują do zachmurzonego nieba i pokrytych szronem drzew i dachów. Zadrżała z zimna i otuliła się ciaśniej paltem.
Statek odpływał coraz dalej; Anna nie potrafiła rozróżnić sylwetek rodziców od innych ludzi.
‒ No już, wracajmy. I tak panienki nie widzą.
Westchnęła, pomachała im ostatni raz i odwróciła się, by wrócić do zamku. W tłumie rozchodzących się mieszczan starała się dostrzec Elsę, ale zdaje się, że jej nie było. Poczuła przenikające ją zimno. Czy jej siostra naprawdę nie wyszła pożegnać rodziców? Myślała, że chociaż tutaj uda jej się ją zobaczyć.
Nie widziała Elsy już dziesięć lat i zapominała powoli jej głosu. Zawiał wiatr. Nie słyszała już w nim zawodzenia siostry.

Anna już dobrą chwilę wpatrywała się w niskiego, siwiejącego już posłańca, siedzącego przy stole na trójnogim stołku.
‒ Sztorm. Straszny wypadek. Teraz ciągle dzieją się takie rzeczy. Morze nie jest zbyt spokojne.
‒ No tak, oczywiście. Ktoś przeżył?
‒ Nikt. Rodziny ich opłakują, w całej wsi żałoba. Zanim statek dopłynął do Arendelle, zawitał jeszcze do jednego portu, to stamtąd była większość załogi.. A jej i jego wysokość, czy oni mieli jakichś krewnych?
‒ Dwie córki. Martwię się zwłaszcza o jedną, może ciężko to znieść…
Anna wycofała się powoli na korytarz. Spojrzała na swoje dłonie. Drżały, ale nie widziała ich zbyt wyraźnie, bo jej oczy wypełniły się łzami. Nie rozumiała dlaczego, przecież wcale nie było jej smutno…
Elsa. Musi powiedzieć Elsie, zanim zrobi to ktoś inny.
Ruszyła szybkim krokiem w kierunku komnaty siostry; po chwili zaczęła biec. Miękki dywan sprawiał, że kroków nie było słychać; większy hałas od nich czynił jej płytki oddech. Skręciła w prawo, potem w lewo, wbiegła po schodach, o, jeszcze kawałek prosto; obraz rozmazywał jej się przed oczami, ale nie zwracała na to uwagi.
Stanęła przed wielkimi, białymi drzwiami, i kilka razy uderzyła w nie pięścią.
‒ Elsa? Elsa! Otwórz mi, błagam, to poważna sprawa, tym razem to potwornie poważna sprawa…
‒ Panienko! Proszę odsunąć się od drzwi ‒ usłyszała głos sapiącej służącej. ‒ Panienko, proszę, księżniczka Elsa nie lubi, kiedy się jej przeszkadza…
Anna poczuła, jak ktoś łapie ją za rękę. Ścisnęła tę dłoń mocniej, po czym odwróciła się, wykręcając pod nienaturalnym kątem.
Służąca krzyknęła z bólu.
‒ Otwórz mi drzwi! ‒ Anna wrzasnęła z rozpaczy. ‒ Muszę ją zobaczyć, natychmiast muszę ją zobaczyć i powiedzieć jej, co się stało. Masz klucz, prawda? Codziennie przynosisz jej jedzenie. 
‒ Niech… mnie panienka… puści ‒ jęknęła przerażona kobieta, próbując wyrwać się Annie.
‒ Najpierw klucz ‒ powiedziała dziewczyna. Głos dziewczyny był dziwnie mechaniczny, nie pasował ani do paniki, która gnieździła się w jej oczach, ani do wrzasków sprzed chwili.
Służąca głośno przełknęła ślinę i przez chwilę mierzyła się z Anną wzrokiem. W końcu drżącą dłonią wygrzebała z kieszeni fartucha metalowy klucz i powoli podała go księżniczce.
‒ Niech tam lepiej panienka nie wchodzi, to nie jest dobry pomysł ‒ powiedziała tylko, zanim położyła przedmiot na dłoni Anny.
Dziewczyna chwyciła go, puściła służącą i wepchnęła klucz do zamka. Przekręciła go.
Otworzyła drzwi i zamarła.

Zimno; to pierwsze, co poczuła, gdy stanęła w progu komnaty. Zaraz potem pojawił się szok, niedowierzanie i strach.
Ściany były białe od szronu, a lód stworzył na nich smukłe, niebieskie wzory. Podłoga została całkowicie zaśnieżona; każdy przedmiot w pokoju pokryty był warstwą lekkiego, jasnego puchu. Padało; Anna uniosła głowę, ale nie znalazła źródła śniegu ‒ sufit był tak samo biały, jak cała reszta. Ujrzała pokryty lodem żyrandol przyozdobiony szkłem. Chwila, nie, to nie było szkło ‒ to również był lód.
Był wszędzie ‒ na ścianach, na meblach, na oknie. Jakby ktoś pociągnął pędzlem po całej komnacie i zostawił wszędzie dokładne, misterne wzory, niebieskie, białe i przezroczyste. Wszystko miało taką barwę.
Wyglądało to bardzo pięknie. Anna była zachwycona.
Dopiero po chwili dostrzegła wielkie łoże z baldachimem, również pokryte warstwą śniegu i nogami w kryształowych wzorach. To na nim spoczywała równie niebieska jak wszystko inne dziewczynka.
Białe włosy, zadarty nos, zamknięte oczy.
Anna wolnym krokiem podeszła do łóżka. Pończochy natychmiast przesiąkły jej od śniegu, ale nie czuła zimna. To znaczy, nie w stopach. 
Pochyliła się nad małym, niebieskim, zamkniętym w lodowej skorupie ciałem siostry. Lód był bardzo cienki, tak cienki, że każdy zapomniany przez Annę szczegół był idealnie widoczny. Kształt twarzy. Wąskie, zaciśnięte usta. Gdy przyjrzała się uważnie, mogła nawet dostrzec piegi.
Maleńkie sopelki zebrały się na końcach rzęs Elsy. Na policzkach widniały małe wypustki; zamarznięte krople łez.
Anna nie zaczęła krzyczeć, dopóki nie dotknęła sztywnej, malutkiej dłoni siostry. Wbrew jej oczekiwaniom, Elsa nic a nic się nie zmieniła.

Pomyleńcy, wariaci, trzymali ją tu cały ten czas…
Panienko, proszę się uspokoić… ‒ głos służby docierał do niej jak spod wody. Wrzeszczała. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła znaleźć słów. Przemykały przez jej głowę zbyt szybko, by zdołała je uchwycić.
Nie powiedzieli mi, nie powiedzieli, nie powiedzieli…
Panienko, nie mieliśmy pojęcia, co się dzieje…
‒ Mówiłem, że lepiej, żeby nie dawać jej tego klucza ‒ dobiegł ją czyjś zirytowany szept.
‒ Wykręciła mi nadgarstek, to co miałam zrobić? Prędzej czy później sama by… 
Anna wybiegła z komnaty siostry, odtrącając próbujące ją zatrzymać dłonie.
Nie powiedzieli, nie powiedzieli, ci pomyleńcy nic mi nie powiedzieli…
Naprawdę nie mieliśmy pojęcia… 
Smutne głosy zostały w tyle, a Anna nurkowała coraz głębiej. Świat całkowicie się rozpływał, a słowa przemykające przez jej głowę zaczynały formować się w zdania. Wszystko zwalniało.
Powoli, w morzu napływających myśli, zaczęła wyłaniać się z nich ta najbardziej przerażająca.
Zabiłam Elsę.
Powinnam im uwierzyć. Nie prosić o klucz. Nie wchodzić. Nie otwierać drzwi.
Powinna była dalej widzieć Elsę jako E.S., w okularach. Wtedy przynajmniej nadal by żyła.
W jej głowie. W jej umyśle. Elsa by nie umarła.
Otwierając drzwi, Anna zmieniła postać rzeczy. 
Otwierając drzwi, Anna pozbawiła swoją siostrę życia.
Obok niej przemknął czarny kot. A może wcale nie był czarny, może to Annie zrobiło się ciemno przed oczami? Na wszystkim zaczęły pojawiać się małe, ciemne plamki, potem coraz większe, i… Powieki Anny zamknęły się ciężko, gdy upadała na ziemię.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz