1 grudnia 2018

Pechowa

Snow is falling, all around me…
Siedziałam na tylnym siedzeniu w samochodzie moich rodziców i obserwowałam padający za szybą śnieg. Białe płatki, oświetlane co jakiś czas latarniami ulicznymi, wyglądały jak gwiazdy w ciemności grudniowej nocy. Okno parowało, więc co chwilę przecierałam je dłonią, aż zaczęła mnie boleć od skroplonej pary wodnej o ujemnej temperaturze. Wtedy w ogóle było zimno, samochód chyba nie miał ogrzewania.
Children playing, having fun…
Mama, duża kobieta w pomarańczowym płaszczu, prowadziła mnie za rękę przez przejście dla pieszych. Z zazdrością patrzyłam na dzieci, które bawiły się zmarzniętym piaskiem w pobliskiej piaskownicy. Byłabym zachwycona, gdyby pozwolono mi do nich dołączyć, jednak mama uważała, że dziewczynce z dobrej rodziny nie przystoi takie zachowanie.
Weszłyśmy do największego marketu w okolicy, tego, w którym robiło się zakupy tylko przed wielkimi wydarzeniami. Chodziłam między półkami wypełnionym kiczowatymi zabawkami moich marzeń. Oczywiście wiedziałam, że nie dostanę lalki, której pożądałam najbardziej, bo to nie przystoi. Zamiast tego mama pozwoliła mi wybrać, którego św. Mikołaja z wyrobu czekoladopodobnego chciałabym dostać pod choinkę. Wzięłam tego, na którego sreberku widniał prezent z ogromną kokardą.
It's a season of love and understanding…
Siedziałam z głową opartą o szybę autobusu. Wracałam ze szpitala od mamy, której zostało kilka miesięcy życia, jak dowiedziałam się od lekarza.
Byłam zmęczona, bo w ciągu poprzednich dni niemal nie spałam. Zamiast tego w dzień pracowałam, a w nocy uczyłam się na kolokwium ostatniej szansy.
Rysowałam serce na zaparowanym oknie, ocierając łzy rękawem bluzy, gdy autobus zatrzymał się na przystanku na żądanie. Musiałam wyglądać wyjątkowo żałośnie, bo mężczyzna, który wsiadał do pojazdu, dotknął palcem mojej ręki przez szybę. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy bez udziału woli.
Merry christmas everyone...
Wyszłam z uczelni w mrok przetykany miejskimi latarniami. Naciągnęłam na uszy czapkę i ruszyłam w stronę mieszkania, wciskając dłonie w kieszenie. Z naprzeciwka szło trzech chłopaków, chyba byli w moim wieku. Gdy ich mijałam, jeden złapał mnie za ramię, a drugi chyba chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się, gdy spojrzałam na niego zimno. Z jego kolegą nie poszło tak łatwo, ale gdy warknęłam coś i się wyrwałam, pozwolili mi iść.
Pełna gniewu na świat szłam szybko, słyszałam za sobą rozmowę tamtych dwóch i wołanie trzeciego.
Odwróciłam się gwałtownie.
— Chcesz wpierdol? — zapytałam nerwowo.
Chłopak uniósł delikatnie ręce.
— Ja tylko... Wow, dziewczyno, ty tak zawsze?
Wzruszyłam ramionami. Odpowiedziałam, że tylko gdy jestem zła. On wciąż patrzył na mnie z przedszkolnym wręcz podziwem.
Szedł ze mną, nieustannie opowiadając o tym, jak on się takich agresorów boi i jakie ciasto jego mama upiekła (czekoladowe z wiśniami). Przypomniałam sobie wtedy, że od rana nie miałam nic w ustach.
— No to zazdroszczę. Moja mama umarła trzy miesiące temu. Przede mną pierwsze samodzielne święta.
Chłopak głośno wciągnął powietrze.
— Nie możesz sama spędzić wigilii! — powiedział śmiesznie oburzony. — Przyjdziesz do nas.
Zaprzeczyłam gwałtownie, ale to w ogóle nie zrobiło na nim wrażenia. Wziął mnie za rękę i wprowadził do drugiej klatki mijanego właśnie bloku.
Jego mama była miłą siwowłosą kobietą. Na mój widok załamała ręce, że jestem taka chuda.
— Jarku, zrób koleżance ciepłą herbatę i podaj rogaliki — wydała polecenie. — Właśnie upiekłam — puściła do mnie oko.

1 komentarz:

  1. AWWWWWWWWWW ♥
    Jezu, zawsze świata są dla mnie takim powrotem do poczucia samotności, ale dzięki takim opowiadaniom jakoś udaje mi się przeżyć, dziękuję ♥

    OdpowiedzUsuń