Pamiętał jedyne ciche chwile, jakie miał jako dziecko. Długie liście głaskały jego nogi, zeschnięte kwiaty zdobiły za duży t-shirt. Śmiech jego siostry wypełniał przestrzeń wokół nich, unoszony ciepłym wiatrem, który bawił się jej rudymi włosami.
Zrywał bezwiednie dluższe kawałki trawy, odrzucając je gdzieś na bok. Keara udawała oburzoną, gdy źdźbła wpadały na jej nogi, brudząc ciemne krótkie spodenki.
Tylko wtedy mógł oddychać spokojnie. Gdy tylko wracali do domu, robiło się duszno. Słowa jego matki przygniatały jego płuca, idealnie ucięte kwiatki w wazonie na stole oplatały jego gardło. Woda, którą podawała mu babcia parzyła jego dłoń.
Tylko Keara umiała mu pomóc. Jej uśmiech był jedyną w ich domu pozytywną rzeczą. Wystarczył, by John zechciał wybrać się do szkoły. Jej przypalone naleśniki smakowały jak ambrozja, zwłaszcza kiedy jadł je tuż po sytym obiedzie, na który składała się idealnie przygotowana przez ich mamę kaczka z sosem kasztanowym.
Wolał ich łąkę od wiecznie lecących w ich telewizorze godzinnych meczy. Bardziej podobało mu się świeże powietrze i trawa łaskocząca skórę, niż drapiący go w gardło zapach papierosów sąsiada zza płotu.
Tylko jego siostra umiała wypełnić jego czas. W pierwsze wakacje po śmierci taty było go za dużo. Wymyślała gry - mówiła jakie informacje ma wyszukać w miejskiej bibliotece, do której droga była niczym wyprawa po starą mapę. Grali w ciepło-zimno w supermarkecie. On szedł przed siebie, ślizgając się między czystymi, białymi alejkami. Keara mówiła mu, jak blisko jest to, co musi zdobyć.
Poznał rozkład wszystkich sklepów w pobliżu na pamięć. Dostawał coraz bardziej specyficzne przedmioty i obietnice coraz ciekawszych historii, które jego siostra opowie mu, gdy tylko on wróci do domu z pełną reklamówką.
W trzecie lato po śmierci ich taty, jedyne co chciał jeść, to naleśniki, ale to nie był problem, bo ich mama i tak przestała gotować. Babci herbata wciąż za to była na porządku dziennym. Całe szczęście, że Keara umiała zaparzyć lepszą, nawet jeśli była zbyt mocna i zbyt gorąca. Wolał wypić to, niż przełknąć choćby łyk babcinego napoju.
Rok później, jego siostra wysyłała go na ich grę do sąsiedniego miasta. Te podróże były jak międzykontynentalne loty. Szum powietrza brzmiał tam inaczej, tramwaje sunęły po torach, wypełniając stukotem całe miasto i głowę Johna. Wolał ciszę i godziny na łące z Kearą, kiedy opowiadała mu nowe historie, ale dokładnie to go czekało w domu, więc najszybciej jak mógł odnajdował wszystkie przedmioty, nawet te punktowane najwyżej.
Tego lata zaczął pić tylko lepszą herbatę, za gorzką i za gorącą, ale to nic, bo babcia przestała robić swoją, odkąd Keara odeszła.
Nie chciała nic dawać zwłaszcza Johnowi, bo jak twierdziła, to on umożliwił jego siostrze zrobienie czegoś złego. Nie rozumiał. Nie wiedział dlaczego dokładnie jego siostra zniknęła z ich życia, bo, jak twierdziła jego mama, był na to za mały. Był jednak pewien, że nie mógł nic zrobić. Przecież on tylko grał z nią w grę.
Zrywał bezwiednie dluższe kawałki trawy, odrzucając je gdzieś na bok. Keara udawała oburzoną, gdy źdźbła wpadały na jej nogi, brudząc ciemne krótkie spodenki.
Tylko wtedy mógł oddychać spokojnie. Gdy tylko wracali do domu, robiło się duszno. Słowa jego matki przygniatały jego płuca, idealnie ucięte kwiatki w wazonie na stole oplatały jego gardło. Woda, którą podawała mu babcia parzyła jego dłoń.
Tylko Keara umiała mu pomóc. Jej uśmiech był jedyną w ich domu pozytywną rzeczą. Wystarczył, by John zechciał wybrać się do szkoły. Jej przypalone naleśniki smakowały jak ambrozja, zwłaszcza kiedy jadł je tuż po sytym obiedzie, na który składała się idealnie przygotowana przez ich mamę kaczka z sosem kasztanowym.
Wolał ich łąkę od wiecznie lecących w ich telewizorze godzinnych meczy. Bardziej podobało mu się świeże powietrze i trawa łaskocząca skórę, niż drapiący go w gardło zapach papierosów sąsiada zza płotu.
Tylko jego siostra umiała wypełnić jego czas. W pierwsze wakacje po śmierci taty było go za dużo. Wymyślała gry - mówiła jakie informacje ma wyszukać w miejskiej bibliotece, do której droga była niczym wyprawa po starą mapę. Grali w ciepło-zimno w supermarkecie. On szedł przed siebie, ślizgając się między czystymi, białymi alejkami. Keara mówiła mu, jak blisko jest to, co musi zdobyć.
Poznał rozkład wszystkich sklepów w pobliżu na pamięć. Dostawał coraz bardziej specyficzne przedmioty i obietnice coraz ciekawszych historii, które jego siostra opowie mu, gdy tylko on wróci do domu z pełną reklamówką.
W trzecie lato po śmierci ich taty, jedyne co chciał jeść, to naleśniki, ale to nie był problem, bo ich mama i tak przestała gotować. Babci herbata wciąż za to była na porządku dziennym. Całe szczęście, że Keara umiała zaparzyć lepszą, nawet jeśli była zbyt mocna i zbyt gorąca. Wolał wypić to, niż przełknąć choćby łyk babcinego napoju.
Rok później, jego siostra wysyłała go na ich grę do sąsiedniego miasta. Te podróże były jak międzykontynentalne loty. Szum powietrza brzmiał tam inaczej, tramwaje sunęły po torach, wypełniając stukotem całe miasto i głowę Johna. Wolał ciszę i godziny na łące z Kearą, kiedy opowiadała mu nowe historie, ale dokładnie to go czekało w domu, więc najszybciej jak mógł odnajdował wszystkie przedmioty, nawet te punktowane najwyżej.
Tego lata zaczął pić tylko lepszą herbatę, za gorzką i za gorącą, ale to nic, bo babcia przestała robić swoją, odkąd Keara odeszła.
Nie chciała nic dawać zwłaszcza Johnowi, bo jak twierdziła, to on umożliwił jego siostrze zrobienie czegoś złego. Nie rozumiał. Nie wiedział dlaczego dokładnie jego siostra zniknęła z ich życia, bo, jak twierdziła jego mama, był na to za mały. Był jednak pewien, że nie mógł nic zrobić. Przecież on tylko grał z nią w grę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz