27 września 2018

U Aktorek

Puste oczy wpatrywały się w nich ze zdjęcia. Oczy, które widziały śmierć. Oczy, które tworzyły śmierć.
– Przedstawiam Sturmführera Hansa Wanke. – Nazwisko rozniosło się po pomieszczeniu jak zimny oddech Anioła Śmierci.
– To on? - w końcu wybrzmiało, tak ważne dla nich pytanie, któremu odpowiedziało lekko widoczne skinienie głowy.
– Czyli jest rozkaz? – Znowu kiwnięcie, tym razem trochę bardziej dynamiczne.
– Kiedy?
– We wtorek. U Aktorek
– Kto wykonuje? – Głosy trzech mężczyzn unosiły się tworząc chaotyczną plątaninę słów.
– Ja chcę to zrobić. – Cisza przywiodła wzrok reszty na wysokiego blondyna stojącego pod ścianą.
– Nie mogę się na to zgodzić – zrezygnowanie w głosie dowódcy w normalnej sytuacji zakończyłoby spór.
– To był mój brat – wycedził przez zęby „Burza”.
– Tomek, wiesz przecież jak to działa.
– Proszę…
– Powiedziałem „nie” – stanowczy ton odmowy wstrząsnął wszystkimi niczym grzmot. – To ja tu jestem od wydawania rozkazów. Dobra, co wtorek Wanke spotyka się w kawiarni u aktorek z nijakim Zbigniewem Pelcem. – Na stole obok wizerunku Wanke pojawiła się nowa twarz.
– Jego też likwidujemy?
– Tutaj właśnie pojawia się problem. Nie ma na niego oficjalnego wyroku, ale dostaliśmy informację, że to on wydał Bartka. – Cichy szmer niewyraźnych głosów wypełnił pokój. – Nie zabijemy go więc z ramienia Podziemia w ramach wyroku, ale gdyby tak Pelc chciał użyć broni, a wy działalibyście w samoobronie i doszłoby do nieszczęśliwego wypadku, myślę, że nikt by po nim nie płakał. Wszyscy zrozumieli? Super. No to szczegóły. „Franek” i „Noc”, wy wchodzicie. „Burza” i „Wojtek” , możecie ubezpieczyć.

***

Tomek przerzucił kolejną stronę gazety siedząc na ławce naprzeciwko kawiarni. Antek siedzący przy dużym oknie właśnie dostał małą filiżankę i trzymał ją w dłoniach, jakby chciał ocieplić swoje zziębnięte z emocji dłonie. Pelc wszedł do środka jakieś dziesięć minut wcześniej. Teraz czekali już tylko na Niemca. I nagle pojawił się. Wyszedł zza rogu jak gdyby nigdy nic. Kroczył dumnie, nie zwracając uwagi na malutkich tego Świata, nieświadom tego, co czaiło się i chciało go zaatakować za każdym rogiem, za każdym krokiem. Wyjął rękę z kieszeni i pociągnął za klamkę drzwi u wejścia do Aktorek.
Tomek zdjął kapelusz i położył go na kolanach. Zza rogu wyszedł nagle Franek i coraz żywszym krokiem zbliżał się do kawiarni. Wszystko działo się szybko. Kapelusz znów pojawił się na głowie „Burzy”. Ręka „Nocy”, siedzącego niczym lalka w witrynie sklepowej, powędrowała do kieszeni. Wybuch wstrząsnął ulicą jak piorun rozdzierający nieboskłon.
Krzyki. Płacz. Dwa strzały. Do kogo? Przez kogo? Dym kłębiący się w budynku opadał, a razem z nim umierała panika. Lamenty ustały, dwie znajome sylwetki wypadły z kawiarni. Mężczyźni pognali za róg.

24 września 2018

Instytucja Miłości


Otrzepałam koszmary z płaszcza i zmarzniętą dłonią uchyliłam drzwi. Już dawno mnie tu nie było. Bałam się wrócić. Wielokrotnie okrążałam to miejsce w snach i podczas spacerów, gdy już zaczęłam wychodzić na zewnątrz. Żeby się to stało, musiało posypać się wiele liści i płatków śniegu. A ja? Ja musiałam się rozsypać.

***

Zazdrościłam im wtedy jak szalona, tej jakże krótkiej rozpaczy. Dotyk palił je tak samo mocno co pokrzepiał, a nawet... górował nad tym. Rozpływały się, choć nie z rozkoszy. Umiały zniknąć. Ja do tego potrzebowałam czasu. I siniaków.

***

– I jak? – spytała Maryla.
– Wygraliśmy – odparłam, odwieszając ubranie. Wieszak wyglądał równie nędznie, co przed kilkoma miesiącami.

***

Znacznie trudniej było mi pozwać niż pozwolić się wyzwać. A teraz? Teraz moje oczy wyglądały jak worki z ziemniakami, a włosy bardziej niż nawet perukę – przypominały ptasie gniazdo. Kwestia nieprzespanych nocy i braku jakichkolwiek chęci do porannego wstawania. Musiałam jednak zarobić trochę grosza. Dla niej. Albo dla niego. Dla nas. Przynajmniej, dopóki mogłam.

***

– Wracasz od jutra?
– Tak.
– Do kiedy będziesz mogła?
– Zobaczymy.
– A co dalej?
– Nie wiem.

***

Nic więcej nie miało już znaczenia. Drzwi kawiarni uchyliły się, a do środka wpadł podmuch zimnego powietrza. Zapełnił się kolejny stolik.
– Został z niczym? – spytała, biorąc kartę.
– Ze wszystkim – odparłam. Choć wiedziałam, że to pod sercem jest moje wszystko.

***

Taka to… instytucja ,,miłości".

Wszystko znosi,
wszystkiemu przytakuje,
we wszystkim pokłada
pościele.

Cierpliwa:
na ułamek rozpięcia
guzika;

A metka?
Powie zbyt wiele.

90% poliester
10% bawełna

Metka
na nitce?
Na sznurze!

Rozmiar uczucia?
XXL
O kilka numerków
za duże.

22 września 2018

Szybkie Szczęście

- Małą na wynos poproszę - powiedział ktoś stojący przed Edwardem i położył na ladzie jednodolarową monetę. Kasjer zgarnął ją jedną ręką do koszyka pod blatem; nie musiał myśleć o segregowaniu pieniędzy, bo nad wejściem do kawiarni wisiał wielki szyld oznajmiający „Przyjmujemy wyłącznie monety jednodolarowe”.
Właściwie było to niepotrzebne, bo w tych czasach nie używało się już prawie innych monet. Oczywiście, zdarzało się, że ktoś płacił dwudolarówkami, ale ponieważ większość rzeczy była przerażająco tania, praktykowano to w bardzo niewielu sklepach.
Edward obserwował jak dziewczyna w wieku jego siostry przygotowuje małą kawę i podaje ją kupującemu. Nie uśmiechała się.
Mężczyzna wziął od niej plastikowy kubek, podziękował szybko i wyszedł ze sklepu równym, miarowym krokiem. Edward, choć był od niego dużo niższy, zdołał dostrzec podkrążone oczy i śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Nie było to żadnym zaskoczeniem, choć nadal trochę go przerażało.
Walutą tych czasów był pośpiech. Nie czas; kilka lat wcześniej ktoś ważny powiedział, że czas i pieniądz to dwie zupełnie różne rzeczy. Frazeologizm, do którego nawiązywał, został wykreślony z każdego słownika frazeologizmów i wpisany na dopiero co stworzoną Listę Wyrażeń Zagrażających Człowieczeństwu. Sukcesywnie zaczęto pozbywać się go z mowy potocznej; Edward znał go jako dawne powiedzenie, którego znaczenia nikt nie zna i nie wie, o co chodzi.
Pośpiech to pieniądz, mawiano teraz, albowiem co nam przyjdzie z cenienia czasu, jeśli nic z nim nie zrobimy? Powinniśmy się spieszyć, spieszyć, spieszyć, żyć coraz szybciej; jeść szybciej, pracować szybciej, spać szybciej, myśleć szybciej, krzyczeć szybciej, śmiać się szybciej, kochać szybciej. Szybciej się wówczas rozwiniemy.
Edward, mając osiem lat, nie mógł w pełni docenić wszechobowiązującego pośpiechu; nie pamiętał innych czasów. Wiedział jednak, że wszystkie wynalazki, którymi może się teraz cieszyć - na przykład samochód osiągający prędkość światła czy okulary pozwalające na dwa razy szybsze czytanie, niż normalnie - zawdzięcza tylko i wyłącznie pośpiechowi. Rozwój to klucz do szczęścia, a więc im szybszy rozwój, tym szybsze szczęście.
Jedynym wynalazkiem, który Edward naprawdę doceniał, były kawiarnie - nazywano je pomocą, udogodnieniem, drobnostką, która tyle ułatwia. Miały zostać stworzone, aby ludzie mogli wydajniej korzystać z szybkiego szczęścia: serwowano w nich tylko kawę, która pozwalała na „szybką regenerację i nowy start w pracy, szkole lub w domu”. Tak przynajmniej mawiały reklamy.
Nie dlatego jednak kochał kawiarnie. Nie lubił ich za tłumy ludzi, którzy codziennie przychodzili tam skażeni Zmęczeniem, najbardziej potępianym w społeczeństwie zjawiskiem. Bał się Zmęczonych - nie lubił ich przekrwionych oczu, powiększonych przez fioletowe okręgi, i nie lubił ich ponurych głosów oraz równie ponurych twarzy.
Edward przychodził do kawiarni po zagadki. 
Na ścianach każdej z nich, w każdym mieście czy kraju, zawsze wisiały trybiki. Lubił patrzeć na trybiki i w głowie układać z nich skomplikowane mechanizmy; nie miał pojęcia, skąd wie co do czego pasuje, ale zawsze po kilku dniach obserwacji wiedział, jak powinno się je ułożyć, by powstał zegar.
Lubił to, że zawsze, kiedy przyglądał się mechanizmom i wyobrażał sobie cały, tykający, złożony z małych części zegar, czas na chwilę się zatrzymywał.
Dosłownie. Ludzie wokół niego zastygali, zastygały słowa, zastygało powietrze. Zastygała nawet kawa nalewana do plastikowego kubka przez dziewczynę w wieku jego siostry. Wszystko zamierało; poruszał się tylko Edward, oddychający i przyglądający się trybikom.
Teraz, gdy tak przyglądał się im po raz kolejny, przyszła mu do głowy niespotykana myśl. Co jeśli zamiast trybików, skupić się na złożeniu w całość ludzi? To na pewno byłoby o wiele trudniejsze. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wytyczne człowieczeństwa. Edward potrząsnął więc głową i wyrzucił z niej tę myśl, uznając ją za zbędną i bezwartościową, i w jakiś sposób zagrażającą ideologii Pośpiechu. Wzdrygnął się i obserwował trybiki dalej.
Nigdy w życiu nie wypił kawy. Był na nią za młody. Chodził tam tylko dla obserwacji.