23 sierpnia 2019

Dorosłość

     Kiedy byłam mała lubiłam myśleć, kim zostanę kiedy będę już duża. Skacząc, jak najwyżej umiałam, wyobrażałam sobie, że jestem kosmonautą lecącym na Marsa. Kiedy zeszłam już ze statku kosmicznego przybiegały do mnie zielone stworki z antenami zamiast uszu i z entuzjazmem zapraszały na herbatkę.
     Innym razem zakładałam na siebie perły i szpilki kradzione z matczynej szafy. Stawałam przed lustrem i pędzelkiem z zestawu farbek nakładałam na siebie wyimaginowany makijaż. Byłam prezydentem własnej planety, zaraz przed ważnym spotkaniem. Zamykając oczy widziałam siebie podążającą miedzy szklanymi wieżowcami, z jednorazowym kubkiem do kawy w ręcę, jak wszystkie kobiety sukcesu na filmach.
     Najbardziej lubiłam jednak te weekendy, kiedy ojciec przyjeżdżał po mnie z samego rana i zabierał nad jezioro. On siedział na pomoście wgapiony w wędkę w nadziej, że w końcu drgnie, a ja wpadałam w otchłań wyobraźni. Na grzbiecie mojego wierzchowca, z łukiem w ręku chroniłam indiańską osadę przed konkwistadorami. Plotłam wianki w cieniu drzew, jako nimfa wyczekująca na przystojnego boga muzyki. Tata chyba niezbyt się mną przejmował, ale ja w końcu byłam wolna. W tamtych momentach moje senne wizje były tak bliskie spełnienia się jak nigdy. Ale wtedy byłam mała.
     Prawa rządzące światem były dla mnie proste. Dorośli powtarzali mi: "Chcieć to móc", "Dla chcącego nic trudnego" i inne tego  typu frazesy, jakby sami nie wiedzieli jaka jest rzeczywistość. Bajki Disneya, fantastyczne książki dla dzieci, piosenki o małych ludziach mieszkających w środku grzybów...to też nie pomagało. Nikt nie przygotował nas na przyszłość. 
     A więc czy powinnam się dziwić kiedy staję teraz przed potłuczonym lustrem, na którego wymianę nie mam środków, i zadaję sobie pytanie czemu moje życie jest tak mizerne? Dlaczego nie jestem głową ministerstwa spraw wewnętrznych albo konsultantką NASA?
     Lubię wracać do tamtych momentów beztroski. Nie martwiąc się o rachunek za światło czy swoje bezpieczeństwo wychodząc nocą po butelkę taniego alkoholu. W życiu po prostu mi nie wyszło. Zastanawia mnie tylko, czy to moja wina.


Tekst inpirowany obrazem Ikegami Yoriyuki

9 sierpnia 2019

Gra


Pamiętał jedyne ciche chwile, jakie miał jako dziecko. Długie liście głaskały jego nogi, zeschnięte kwiaty zdobiły za duży t-shirt. Śmiech jego siostry wypełniał przestrzeń wokół nich, unoszony ciepłym wiatrem, który bawił się jej rudymi włosami.
Zrywał bezwiednie dluższe kawałki trawy, odrzucając je gdzieś na bok. Keara udawała oburzoną, gdy źdźbła wpadały na jej nogi, brudząc ciemne krótkie spodenki.
Tylko wtedy mógł oddychać spokojnie. Gdy tylko wracali do domu, robiło się duszno. Słowa jego matki przygniatały jego płuca, idealnie ucięte kwiatki w wazonie na stole oplatały jego gardło. Woda, którą podawała mu babcia parzyła jego dłoń.
Tylko Keara umiała mu pomóc. Jej uśmiech był jedyną w ich domu pozytywną rzeczą. Wystarczył, by John zechciał wybrać się do szkoły. Jej przypalone naleśniki smakowały jak ambrozja, zwłaszcza kiedy jadł je tuż po sytym obiedzie, na który składała się idealnie przygotowana przez ich mamę kaczka z sosem kasztanowym.
Wolał ich łąkę od wiecznie lecących w ich telewizorze godzinnych meczy. Bardziej podobało mu się świeże powietrze i trawa łaskocząca skórę, niż drapiący go w gardło zapach papierosów sąsiada zza płotu.
Tylko jego siostra umiała wypełnić jego czas. W pierwsze wakacje po śmierci taty było go za dużo. Wymyślała gry - mówiła jakie informacje ma wyszukać w miejskiej bibliotece, do której droga była niczym wyprawa po starą mapę. Grali w ciepło-zimno w supermarkecie. On szedł przed siebie, ślizgając się między czystymi, białymi alejkami. Keara mówiła mu, jak blisko jest to, co musi zdobyć.
Poznał rozkład wszystkich sklepów w pobliżu na pamięć. Dostawał coraz bardziej specyficzne przedmioty i obietnice coraz ciekawszych historii, które jego siostra opowie mu, gdy tylko on wróci do domu z pełną reklamówką.
W trzecie lato po śmierci ich taty, jedyne co chciał jeść, to naleśniki, ale to nie był problem, bo ich mama i tak przestała gotować. Babci herbata wciąż za to była na porządku dziennym. Całe szczęście, że Keara umiała zaparzyć lepszą, nawet jeśli była zbyt mocna i zbyt gorąca. Wolał wypić to, niż przełknąć choćby łyk babcinego napoju.
Rok później, jego siostra wysyłała go na ich grę do sąsiedniego miasta. Te podróże były jak międzykontynentalne loty. Szum powietrza brzmiał tam inaczej, tramwaje sunęły po torach, wypełniając stukotem całe miasto i głowę Johna. Wolał ciszę i godziny na łące z Kearą, kiedy opowiadała mu nowe historie, ale dokładnie to go czekało w domu, więc najszybciej jak mógł odnajdował wszystkie przedmioty, nawet te punktowane najwyżej.
Tego lata zaczął pić tylko lepszą herbatę, za gorzką i za gorącą, ale to nic, bo babcia przestała robić swoją, odkąd Keara odeszła.
Nie chciała nic dawać zwłaszcza Johnowi, bo jak twierdziła, to on umożliwił jego siostrze zrobienie czegoś złego. Nie rozumiał. Nie wiedział dlaczego dokładnie jego siostra zniknęła z ich życia, bo, jak twierdziła jego mama, był na to za mały. Był jednak pewien, że nie mógł nic zrobić. Przecież on tylko grał z nią w grę.

6 sierpnia 2019

Oryginalne

 Inspirowane obrazem – Ikegami Yoriyuki

Mogłyśmy poznać się bardziej oryginalnie.
Ściemniało się, niebo robiło się intensywnie niebieskie, księżyc w pełni prawie raził w oczy. Gwiazd jeszcze nie widziałam. Wpatrywałam się w horyzont, gdy usłyszałam kroki człowieka. Drgnęłam i obejrzałam się w stronę odgłosu.
Dziewczyna.
Z dziewczyną miałam szanse, więc nie rzuciłam się do ucieczki. W końcu to było moje miejsce. Spokojne, bezpieczne i moje. Wyprostowałam plecy, otarłam łzy i przybrałam, jak mi się wydawało, swobodną postawę.
To ty. – Męski głos przedarł się przez ciszę dużo brutalniej niż dźwięk kroków.
No, spostrzegawczy jesteś.
Nie odpowiedziałam, tylko zjechałam ze zjeżdżalni, nie siląc się na grację i stanęłam naprzeciw niego, opierając dłonie na biodrach.
On opuścił ręce wzdłuż ciała i po prostu był – jakiś taki zgarbiony, cichy, niekonkretny, trochę nierzeczywisty. Tylko te głębokie oczy, oczy w kolorze czekolady z orzechami... Czułam, jakby zaglądał mi bezpośrednio do głowy.
Usiadłam na grzebiecie słonia na sprężynie. Po chwili sąsiednia żyrafa też zyskała jeźdźca.
Z profilu był interesujący. Ładną twarz przykrywały ustawicznie przygładzane długie ciemne włosy; prosty nos i policzki usiane były piegami.
Urocze.
Bez udziału woli wyciągnęłam rękę i splotłam swoje place z jego dłonią i poczuciem bezpieczeństwa. Teraz wszystko wokoło zrobiło się nierzeczywiste. Realny był tylko on, jego obecność tutaj ze mną, w moim miejscu. Spojrzał mi głęboko w oczy.
– Jestem kobietą. Chciałabym nią być.
Wiele na to wskazuje – mruknęłam i pogłaskałam wierzch jej ręki.



– Szczególnie urodziwy to on nie jest. Skąd wy się w ogóle znacie? – Krzątała się przy blacie, trzaskała naczyniami i mieszała w garnkach zapachy ze smakami.
– Chodzimy do jednej klasy, mamo – westchnęłam znowu.
– Mogliście się poznać bardziej oryginalnie.