Płatki róż zaczynają spadać z nieba czerwcowym
popołudniem.
Panna N. stoi w ich deszczu niczym rzeźba na szczycie wzgórza
wśród kilku wiśni i pomalowanych na biało wiklinowych dekoracji. Zamarła w
zachwycie.
Jej różane usta były półotwarte. Oczy błyszcząc
wpatrywały się w słońce, które późnym popołudniem zaczynało odróżniać niebo od
ich błękitu powoli malując je na czerwono. Po czole spływały kropelki potu,
spowodowane gorącem, które na szczęście powoli odchodziło wraz z przychodzącą
nocą.
Zaśpiewał ptak.
Panna N. poruszyła się niespokojnie.
Komuś kto patrzyłby na nią mogłoby zdawać się, że czeka
na kogoś. Że ta scena jest zbyt romantyczna, aby panna N. miała pozostać na jej
polu sama. Jednak ona nie czekała na nikogo. Przynajmniej nie na nikogo kogo
mógłby spodziewać się nieproszony obserwator.
Czekała na siebie.
Czekała na jedyny sens.
Czekała na olśnienie.
Powietrze było nadzwyczaj duszne, jej klatka piersiowa
unosiła się w szybkim, ale miarowym, rytmie. Powietrze wcale nie przynosiło oddechu.
Świat zdawał się jej zbitą masą, w której życie jakby zaczynało się lepić i
zamierać.
Usiadła na trawie, a potem opadła na nią i jej kosmyki
czerwonych włosów otoczyły jej głowę aureolą wieczornego słońca. Płatki róż
nadal spadały z więdnących w koszykach, którymi udekorowano drzewa otaczające
pannę N., kwiatów. Trawa pod jej głową pachniała zmęczeniem. Jako jedyna w tej
nadchodzącej łunie czerwieni zdawała się nie płonąć. Płonęły kwiaty wiśni,
zawieszone na nich koszyki z różami, płonęła panna N. – jej czerwone włosy,
rumiane od biegu policzki, wychodzące na wierzch żyły, płuca wypełnione wrzącym
powietrzem… Płonęło niebo. Wszystko stawało się zbytnio wypełnione czerwienią.
Nie wiadomo jakim cudem pożarowi opierała się łatwopalna
trawa.
Tylko ona pozostawała w tej scenerii chłodno zielona.
Panna N. zamknęła oczy. Jej oczy także były zimne.
Koloru wody. Może bała się, że też zostaną pochłonięte przez wszechogarniającą
czerwień.
W jej głowie kotłowały się niespokojne myśli.
Czekała na sens życia.
Tak bardzo pragnęła go znaleźć.
Czuła się nadzwyczaj wyczerpana.
Niebo w tym czasie całkowicie pochłonęła czerwień
zachodzącego słońca. Pożaru nie było tylko na zielonej trawie.
Pannie N. natomiast płonęła głowa.
Nie umiała radzić sobie z pożarem życia.
Tego bała się najbardziej.
Poddania się.
Pożar jednak trwał jeszcze długo, a ona ciągle leżała
na ziemi. Powoli kończyło się jego paliwo. Jej myśli uspokajały się.
Zaczęła przychodzić noc.
Ukojenie.
Pożar ugaszono.
Panna N. otworzyła niebieskie oczy. Aureola jej
czerwonych włosów płonęła nadal, gdy dziewczyna siadała na ziemi. Płatki róż
już zdążyły opaść z martwych kwiatów co do jednego. Pachniało trawą i kwiatami
wiśni.
Panna N. pojęła sens.
Panna N. wyszeptała:
- Ty jesteś sensem. – Jakby mówiła do niewidzialnego
odbicia na nieboskłonie.
Sensem jest każdy pojedynczy człowiek.
Sens jest nieskończony.
Wszechświat poszerza się. Wszechświat nie ma granic.
Nieskończoność jest domeną istnienia.
To ludzie pragną sensu w skończoności.
Panna N. zaczęła schodzić ze wzgórza.
Była sobą. Była sensem. Była światem. Była
wszechświatem.
Sens to nieskończoność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz