20 kwietnia 2019

Nieskończoność

Ani i Mikołajowi za słowa wypowiedziane przypadkiem



Płatki róż zaczynają spadać z nieba czerwcowym popołudniem.
Panna N. stoi w ich deszczu niczym rzeźba na szczycie wzgórza wśród kilku wiśni i pomalowanych na biało wiklinowych dekoracji. Zamarła w zachwycie.
Jej różane usta były półotwarte. Oczy błyszcząc wpatrywały się w słońce, które późnym popołudniem zaczynało odróżniać niebo od ich błękitu powoli malując je na czerwono. Po czole spływały kropelki potu, spowodowane gorącem, które na szczęście powoli odchodziło wraz z przychodzącą nocą.
Zaśpiewał ptak.
Panna N. poruszyła się niespokojnie.
Komuś kto patrzyłby na nią mogłoby zdawać się, że czeka na kogoś. Że ta scena jest zbyt romantyczna, aby panna N. miała pozostać na jej polu sama. Jednak ona nie czekała na nikogo. Przynajmniej nie na nikogo kogo mógłby spodziewać się nieproszony obserwator.
Czekała na siebie.
Czekała na jedyny sens.
Czekała na olśnienie.
Powietrze było nadzwyczaj duszne, jej klatka piersiowa unosiła się w szybkim, ale miarowym, rytmie. Powietrze wcale nie przynosiło oddechu. Świat zdawał się jej zbitą masą, w której życie jakby zaczynało się lepić i zamierać.
Usiadła na trawie, a potem opadła na nią i jej kosmyki czerwonych włosów otoczyły jej głowę aureolą wieczornego słońca. Płatki róż nadal spadały z więdnących w koszykach, którymi udekorowano drzewa otaczające pannę N., kwiatów. Trawa pod jej głową pachniała zmęczeniem. Jako jedyna w tej nadchodzącej łunie czerwieni zdawała się nie płonąć. Płonęły kwiaty wiśni, zawieszone na nich koszyki z różami, płonęła panna N. – jej czerwone włosy, rumiane od biegu policzki, wychodzące na wierzch żyły, płuca wypełnione wrzącym powietrzem… Płonęło niebo. Wszystko stawało się zbytnio wypełnione czerwienią.
Nie wiadomo jakim cudem pożarowi opierała się łatwopalna trawa.
Tylko ona pozostawała w tej scenerii chłodno zielona.
Panna N. zamknęła oczy. Jej oczy także były zimne. Koloru wody. Może bała się, że też zostaną pochłonięte przez wszechogarniającą czerwień.
W jej głowie kotłowały się niespokojne myśli.
Czekała na sens życia.
Tak bardzo pragnęła go znaleźć.
Czuła się nadzwyczaj wyczerpana.
Niebo w tym czasie całkowicie pochłonęła czerwień zachodzącego słońca. Pożaru nie było tylko na zielonej trawie.
Pannie N. natomiast płonęła głowa.
Nie umiała radzić sobie z pożarem życia.
Tego bała się najbardziej.
Poddania się.
Pożar jednak trwał jeszcze długo, a ona ciągle leżała na ziemi. Powoli kończyło się jego paliwo. Jej myśli uspokajały się.
Zaczęła przychodzić noc.
Ukojenie.
Pożar ugaszono.
Panna N. otworzyła niebieskie oczy. Aureola jej czerwonych włosów płonęła nadal, gdy dziewczyna siadała na ziemi. Płatki róż już zdążyły opaść z martwych kwiatów co do jednego. Pachniało trawą i kwiatami wiśni.
Panna N. pojęła sens.
Panna N. wyszeptała:
- Ty jesteś sensem. – Jakby mówiła do niewidzialnego odbicia na nieboskłonie.
Sensem jest każdy pojedynczy człowiek.
Sens jest nieskończony.
Wszechświat poszerza się. Wszechświat nie ma granic.
Nieskończoność jest domeną istnienia.
To ludzie pragną sensu w skończoności.
Panna N. zaczęła schodzić ze wzgórza.
Była sobą. Była sensem. Była światem. Była wszechświatem.
Sens to nieskończoność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz