patrzy
w lustro jak źrenice zwężają sie i rozszerzają, tylko na tym sie skupia,
ignoruje chaos wokół :DD
~julkXDa
Źrenice w lustrze rozszerzały się i
zwężały, a ja bardzo starałem się nie patrzeć na wizje, które mnożyły się wokół
mnie niczym komórki nowotworowe. Tak też je traktowałem, jak obrzydliwą
chorobę, chociaż sam siebie skazałem na to doznanie.
Z głębi wspomnień dotarł do mnie głos
panny W.: Skup się na jakimś detalu.
Obserwuj go przez kilkadziesiąt sekund, a chaos wokół ciebie ustanie i będziesz
mógł wejść w wybrany wymiar.
Obserwowałem źrenice.
To, co uznałem za banalnie proste,
kiedy mi tłumaczyła cały proces, okazało się teraz nieco problematyczne.
Wszelkie istniejące dźwięki uderzyły mnie w jednej chwili z taką siłą, że
niemal zwaliły mnie z nóg. Musiałem jednak stać dalej przed lustrem, więc
oparłem się o umywalkę, zacisnąłem zęby i gapiłem się dalej we własne odbicie.
Nie zapomnisz tego nigdy. To jest... to jest największa rzecz, jakiej
doświadczysz w życiu. Mówię ci, ten towar zrobi furorę. Bierz, póki ludzie się
jeszcze na tym nie poznali, potem to już będzie nie na twoją kieszeń.
Słoń? Statek? Pointy? Dlaczego...?
Dlaczego te wszystkie rzeczy miałyby się znaleźć w moim życiu? Jakże chciałem
spojrzeć, och! Jakże chciałem lepiej się przyjrzeć obrazom śmigającym zaledwie
na skraju mojego pola widzenia. Nie oderwałem wzroku od lustra.
Mimo zniszczonej śluzówki odczuwałem
całą gamę zapachów i to z taką intensywnością, jakiej jeszcze nie znałem. Szybko
przestałem rozróżniać pojedyncze wonie. Znów zostałem ogłuszony przez nadmiar
bodźców i w tym momencie, kiedy sądziłem, że dłużej już nie wytrzymam, w tej
jednej sekundzie wszystko ustało, a moje ciało i umysł wypełniła przedziwna
czystość.
Odetchnąłem z ulgą.
Nogi same się pode mną ugięły. Usiadłem
na podłodze, oparłem głowę o wannę. Ręce mnie bolały od ściskania. Po prawym
boku spłynęła mi stróżka potu. Cała ta farsa trwała może pół minuty, a ja byłem
wyczerpany bardziej niż kiedykolwiek, z tego co potrafiłem sobie przypomnieć.
Odpręż się, zamknij oczy i pomyśl o tej wersji rzeczywistości, którą
chciałbyś zobaczyć. To wszystko. Sam będziesz wiedział, kiedy zacznie działać.
Byłem pewien, że wcześniej miałem
jakiś pomysł, ale teraz się wahałem. Jaki wymiar chciałbym zwiedzić jako
pierwszy? Może ten, w którym jestem przywódcą świata. Z pewnością był taki, w
którym osiągnąłem największe szczęście, w którym byłem najbogatszym z bogatych,
w którym jestem z najpiękniejszą kobietą na świecie albo w którym dokonywałem
tylko dobrych wyborów w życiu.
Możliwości było więcej, niż
nieskończoność, a ja miałem ochotę zobaczyć wszystkie. Czy istniał wymiar, w
którym tańczę w moskiewskim balecie? Zgodnie z tą teorią, musiał. Taki, w
którym nigdy nie ćpałem i zdałem maturę; taki, w którym wszystko było takie
samo, ale miałem długie włosy i również taki, w którym zwiedziłem Rów
Mariański. Po co jednak się aż tak skupiać na sobie? Mógłbym zobaczyć jeden z
tych niezliczonych wymiarów, w których się w ogóle nie urodziłem. Były też
takie, w których nigdy nie upadło Imperium Rzymskie, Kopernik w istocie był
kobietą lub ludzkość nie musiała się mierzyć z problemem globalnego ocieplania.
I kiedy rozważałem te wszelkie
możliwości, powoli dochodząc do siebie, w umyśle zajaśniał mi pomysł, tak
intrygujący, że nie mogłem bezdusznie odrzucić go na stertę tych niewykorzystanych.
Irytowałem samego siebie ‒ mogłem przecież udać się gdziekolwiek, a zamiast
tego leżałem w niezdecydowaniu we własnej łazience!
Chciałem zobaczyć wymiar, w którym
wreszcie podjąłem jakąś decyzję.
Otworzyłem oczy.
Znajdowałem się w przestrzeni
kosmicznej.
Tyle gwiazd...
...zimno.
Obok mnie przedryfował Pinokio. Zamiast
nosa miał maleńką czarną dziurę; z drewnianych oczu kapały drewniane łzy.
‒ Co się gapisz? Nie słyszałeś o tym
paradoksie? ‒ wyjęczał. ‒ Co mi strzeliło do głowy? „Zaraz mi nos urośnie”,
kretynizm...
Nad moją głową przefrunął ogromny mężczyzna,
obracający w dłoniach kamień.
‒ No to jestem w końcu wszechmogący,
czy nie...? ‒ mruczał, nie przestając badać głazu.
Jeśli minąłem właśnie paradoks
Pinokia, czy to nie był przypadkiem wszechmogący bóg, który chce stworzyć
kamień, którego sam nie uniesie?
‒ Czekaj! Wiesz, dlaczego tu jestem?
Mężczyzna popatrzył na mnie
rozkojarzony, zaraz jednak uniósł brwi w pełnej zdumienia radości.
‒ Zenon! Czekaliśmy na ciebie!
Trafiłeś na peryferia wszechświata, gdzie kończą wszystkie paradoksy. Mógłbyś
mi wytłumaczyć, dlaczego ze wszystkich opcji musiałeś wybrać akurat tę?
Chciałeś się przenieść do wszechświata, w którym podjąłeś decyzję, chociaż
wybierając ten cel podróży, cóż, podjąłeś decyzję ‒ nie mogłeś jednak przenieść
się do własnego wymiaru, ponieważ w nim zadecydowałeś, że pójdziesz gdzieś
indziej. Toteż jesteś tutaj.
Od tej paplaniny rozbolała mnie
głowa.
‒ Błagam, nie mógłbyś tego
przedstawić nieco jaśniej, nic nie...
‒ Zenonie, mój słodziutki, będziesz
miał całą wieczność, żeby się nad tym zastanowić. Podobnie jak ja już myślę nad
tym od niepamiętnych czasów ‒ jestem wszechmogący, czy nie?
Dryfował coraz dalej ode mnie,
pozostawiając mnie samego z przedziwnym poczuciem, że już nigdy się stąd nie
wydostanę. Moja dilerka nie pomyliła się wcale, twierdząc, że to największa
rzecz, jakiej doświadczę w życiu ‒ skąd jednak miałem wiedzieć, że będzie
również ostatnią, pomijając bezczynne błąkanie się w kosmosie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz