Łazienkowe
kafelki miały kształt wielkich, ciemnozielonych kwadratów.
Antoni
delikatnie złapał mnie za podbródek i uniósł go lekko. Przez chwilę patrzyłam,
jak owija wyciągnięty z zamrażarki lód w papier i formuje mokrą bryłę. Złapał
moje spojrzenie i uśmiechnął się jakoś tak smutno. W tym świetle jego oczy
przybierały ciemniejsze odcienie zieleni. Odwróciłam wzrok i spojrzałam w
lustro, stamtąd obserwując, jak przykłada lód do puchnącego siniaka. Jednego z
kilku na całym ciele. Gwoli ścisłości.
Skrzywiłam
się.
–
Ała.
–
Wiem, przepraszam. – Również się skrzywił. – Zaraz przestanie. – Ostrożnie
przytrzymał mnie za tył głowy. Westchnął. – Jak w ogóle do tego doszło?
Wzruszyłam
niepewnie ramionami. Antoni złapał mój wzrok w lustrze i spojrzał w oczy.
–
Mówiłem, żebyś uważała na schodach – powiedział.
Zagapiłam
się na siniaka. Powoli stawał się fioletowy.
–
Hej.
–
Będę uważać – powiedziałam.
–
Obiecujesz?
Pokiwałam
głową, odwracając wzrok. Wyczuwał, że coś jest nie tak, zawsze wyczuwał, ale
nic nie powiedział. Pocałował mnie tylko lekko w czoło i dalej trzymał lód przy
spuchniętym policzku.
***
W
niektóre wieczory, kiedy Antoni wracał z pracy, lubiliśmy siadać na kanapie i
oglądać latynoamerykańskie telenowele na jednym z mniej popularnych kanałów. Te
najgorszego rodzaju, z lat dziewięćdziesiątych, z zawikłanymi romansami,
nieślubnymi ciążami i tak dalej. Robiłam nam kanapki albo wsadzałam popcorn do
mikrofalówki, on czasem kupował coś ekstra i rozkładaliśmy się wśród poduszek.
Grzeszna przyjemność.
Tego
wieczoru powtarzali trzy pierwsze odcinki „Rosalindy”. Zjedliśmy kajzerki
zapiekane z serem i leżeliśmy przytuleni. Oparłam głowę na jego ramieniu,
wdychając zapach wody po goleniu. Antoni wplótł palce w moje włosy i bawił się
nimi, skręcając i rozkręcając kosmyki.
–
Zostaw – mruknęłam sennie.
Niebieskie
światło telewizora tańczyło na jego twarzy. Wciąż trzymał dłoń w moich włosach.
Upił łyk piwa z butelki i zalśniło bursztynowe światło. Słuchaliśmy, jak matka
Rosalindy (która jeszcze nie wiedziała, że to jej matka), wykrzykuje coś z
bólem, zagłuszana przez beznamiętnego polskiego lektora. Słowa brzmiały trochę
bełkotliwie, ale melodyjnie.
–
Chciałabym się nauczyć hiszpańskiego – powiedziałam, żeby przerwać ciszę.
–
Czemu nie. – Objął mnie mocniej. Zamknęłam oczy, wtulając się w jego koszulę,
zamknięta w bezpiecznym, łagodnym uścisku. – Masz czas. Mogę ci kupić jakiś
podręcznik. Chcesz?
Wzruszyłam
ramionami, nagle zniechęcona. Oparłam się wygodniej o jego ramię. Matka Rosalindy podnosiła głos coraz bardziej i bardziej.
–
I tak nie nauczę się dobrze mówić.
Poczułam,
jak jego uścisk lekko się wzmacnia, ale nic nie powiedział.
***
–
Ała.
Antoni
pokręcił bezsilnie głową. Wycisnął drugą porcję maści z tubki.
–
Podwiń bardziej bluzkę.
Posłusznie
podwinęłam, tam, gdzie był drugi siniak i parę zadrapań na biodrze. Patrzyłam
na jego włosy, kiedy schylił się, żeby mnie posmarować. Skupiłam się na
znajomych, brązowych kosmykach i maści, która była przyjemnie chłodna.
–
Czasami zastanawiam się – powiedział po chwili ciszy – czemu nigdy mi nie
mówisz prawdy.
Po
twarzy spłynęło mi parę łez. Otarłam je wolną ręką.
–
Mówię prawdę.
–
Nie jestem pewny.
Milczeliśmy.
–
Masz gdzieś jeszcze?
Pokazałam
z boku.
–
Jezus Maria.
Zamknęłam
oczy. Światło żarówek przy lustrze paliło mnie w powieki. Milczenie Antoniego
wibrowało w uszach.
–
Po prostu się o ciebie martwię – powiedział w końcu. – Chodzi mi tylko o
ciebie, rozumiesz? Czasem wydaje mi się, że nie do końca wiesz, co robisz. Te
schody… jakby to było specjalnie.
Przygryzłam
wargę, żeby się nie rozpłakać.
–
Bardzo cię kocham, nie zapominaj o tym.
Jego
palce delikatnie musnęły moją skórę. Czerpałam siłę z tego dotyku.
–
Ja ciebie też – powiedziałam.
Skończył
smarować siniaki. Opuściłam bluzkę. Antoni nawet na mnie nie spojrzał.
Patrzyłam, jak pakuje wszystko do apteczki i usiłowałam uspokoić przyspieszony
oddech.
***
Antoni
pojechał na wyjazd służbowy. Przez przypadek wziął dwie pary kluczy, jedną
spakował wcześniej do torby, a drugą odruchowo wcisnął do kieszeni wychodząc,
zdarza się. Głupia sytuacja. Dobrze, że w domu wszystko jest, nie muszę
wychodzić na zakupy. Zresztą i tak wyglądałam mało korzystnie. Przez te schody chodziłam
niezgrabnie, obolała. Nawet nie chciałabym wychodzić. Serio.
Spędziłam
dwa dni oglądając meksykańskie telenowele. Antoni zadzwonił trzy razy, żeby
upewnić się, że wszystko okej. Słuchając jego historii o drętwej kolacji i
zapijaniu nudy wódką, niemo powtarzałam wychwycone mimo lektora wyrazy.
***
–
Chyba robisz to specjalnie.
Milczałam,
wpatrując się w podłogę. Liczyłam kafelki, wykończona.
–
Słyszysz mnie? Jesteś jakąś masochistką? Czemu to sobie robisz?
Pokręciłam
głową. Złapał mnie za ramię, trochę zbyt mocno. Poczułam ścisk w gardle.
Czekałam, aż wyparuje złość, aż mnie przytuli, ukoi, dotknie delikatnie, aż
wszystko będzie dobrze.
–
Sama siebie karzesz.
Pokiwałam
głową, czując, jak łzy ciekną mi po twarzy. Nawet nie próbowałam ich ocierać.
Drżałam na łazienkowym taborecie, do kaloryfera nie dochodziło ciepło.
Odwróciłam głowę, żeby uciec od tego spojrzenia. Patrzyłam na rozrzucone na
szafce kosmetyki. W lustrze widziałam własne odbicie, groteskowe, z rozwartymi
w niemym płaczu ustami. W lustrze też zobaczyłam, jak Antoni przysuwa się do
mnie i delikatnie, opuszkami palców, ociera mi łzy.
Rzuciłam
mu się na szyję.
–
Przepraszam – szepnęłam mu do ucha, wtulając mokrą twarz w jego koszulkę. –
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.
Poczułam
silną, ciepłą dłoń na plecach. Zadrżałam lekko, ale po chwili się uspokoiłam.
Jego oddech musnął mój policzek, kiedy się odezwał.
–
Wszystko dobrze. Wszystko będzie dobrze.
Powtarzałam
to sobie jak mantrę, ukołysana w jego ramionach jak małe dziecko. Wszystko
dobrze. I wszystko będzie dobrze.
Zanurzyłam
się w cieple i ciszy, ale wciąż nie potrafiłam przestać się trząść.
***
Kiedy
jedliśmy obiad, zadzwoniła Joanna.
–
Ala, to naprawdę ty? Jezu, jak ja cię dawno nie słyszałam! Co się nie odzywasz?
Musimy się w końcu spotkać, koniecznie!
Podniosłam
wzrok. Antoni wpatrywał się we mnie, żując kotleta.
–
Jak…
–
Oddzwonię później, okej? – przerwałam jej. – Jestem trochę zajęta.
–
O. Okej, jasne.
Spojrzałam
na Antoniego i zacisnęłam palce na słuchawce.
–
Oddzwonię – powtórzyłam, trochę pewniej.
–
Jasne. Dobra, do usłyszenia.
Wróciłam
do stołu, czując na sobie wzrok Antoniego.
–
To Joanna? – zapytał.
–
Yhm. – Przesunęłam ziemniaki na drugą stronę talerza. – Chyba się z nią
spotkam.
–
Jak chcesz. – Zerknął w stronę łazienki. – Ale chyba nie teraz, nie?
Odruchowo
dotknęłam twarzy.
–
No tak. Nie teraz.
***
Moja twarz była ciepła, a podłoga zimna.
Leżałam zwinięta w kłębek, z policzkiem przyciśniętym
do paneli, kompletnie oszołomiona. Widziałam nogi Antoniego, długie i ciemne,
jak poruszają się szybko, rozmazane. Próbowałam się podeprzeć, ale zakręciło mi
się w głowie. Bolało.
– Anto…
– Nie ruszaj się! Nie ruszaj się. Leż tak, jak jesteś,
dobra?
Miałam suche oczy, ale mokrą rękę. To stało się tak
nagle. Kroiłam mięso tym wielkim nożem. Potem był krzyk i krzyk, i przewróciłam
się, i moja wina, moja, moja, moja.
Antoni odgiął mi palce i wcisnął mi coś do ręki.
Mgliście zorientowałam się, że przyciskam dłoń do boku. Oddychałam płytko i
trochę spazmatycznie.
– Oddychaj, zaraz zadzwonię po pogotowie. Ściskaj
mocno. To był wypadek.
Otworzyłam usta, nawet nie wiem, żeby jęknąć, czy
zaprotestować. Widziałam nad sobą twarz Antoniego, wygiętą w grymasie paniki. Nie
mogłam złapać tchu.
– To był wypadek, Ala, wypadek, wypadek. Wypadek,
słyszysz?
Nie wiedziałam, co się dzieje.
– Hej, zostań ze mną! To był wypadek. Nic się nie
stało, zaraz dzwonię, tak? – Jego głos stał się nienaturalnie wysoki.
– Wypadek – wymamrotałam. – Wypadek.
Niepewnie poruszyłam palcami. Były sklejone czymś
ciepłym i lepkim. Powoli odwróciłam głowę. Antoni złapał mnie, zanim zdążyłam
zobaczyć. Trzymał obie dłonie na moich policzkach.
– Nie patrz. Oddychaj. Wszystko będzie dobrze. Tak?
Dobrze?
– Dobrze – wydusiłam z siebie. Czułam, jak ściskany w
palcach materiał przesiąka i zaczęło mnie dławić w gardle. Nie mogłam oddychać.
– Rozluźnij się. Nie patrz. Nie patrz, kochanie.
Wszystko naprawimy. To wypadek.
Puścił mnie i wstał. Widziałam, jak biegnie do
telefonu.
– An… – Zdławił mnie jakiś ni to szloch, ni to jęk.
Ciemne plamy tańczyły mi przed oczami.
– Wszystko będzie dobrze. Ściskaj, dobra? Halo?
Ostrożnie odsunęłam materiał. Bluzka była kompletnie
mokra, a drewniane panele wokół zabarwiły się na czerwono. Trzęsły mi się zlepione
palce. Bezsilnie opadłam na podłogę.
Słyszałam jak przez mgłę, że Antoni opisuje co się
stało przez telefon. Starałam się wszystko zapamiętać. Kiedy skończył,
powtórzyłam sobie parę razy bezgłośnie, trochę żeby przestać się bać, trochę
żeby na pewno się nie pomylić:
To wszystko przez to, że jestem taka nerwowa. Byłam
nieuważna i wymsknął mi się nóż. Od jakiegoś czasu mam problemy, dziwne stany
emocjonalne, nasilona autoagresja. Antoni może potwierdzić, działy się dziwne
rzeczy. Nie do końca panuję nad sobą. Byłam nieuważna, no i wymsknął mi się
nóż. Byłam nieuważna. Wymsknął mi się nóż. Nieuważna, wymsknął mu się nóż. Nie,
wymsknął mi się nóż. Wymsknął mi się nż. Wymsknął mu się. Mi. Wymsknął mi się.
Się mi.
Wymskn.