Obudziła
się późnym rankiem, a oślepiało ją światło księżyca
Księżyc świecił wyjątkowo jasno i
blisko tej nocy.
Iga stała oparta o maskę
wysłużonego volksvagena golfa i paliła papierosa, wpatrując się w niebo.
Rachela skrupulatnie rozplątywała sieć przy latarce z telefonu.
– To głupi pomysł – rzuciła Iga, nerwowo strzepując popiół na
mokrą trawę. Zaparkowały na podmokłej łące zaraz przy jeziorze. Koła lekko
zapadły się w miękki grunt. Świerszcze cykał jak szalone.
Rachela podniosła wzrok znad
rybackiej sieci z Allegro, największej, jakiej znalazły.
– Serio mówisz mi to teraz? Teraz, kiedy prawie
rozplątałam to gówno?
Iga rzuciła
papierosa i skrupulatnie wdeptała go w ziemię.
– A co jak nas ktoś
złapie? Pal licho policja, ale, nie wiem, tajne służby, jakieś NATO, ONZ? – mówiła coraz szybciej. – To jest, jakby nie patrzeć, sprawa
globalna.
– Globalne pieniądze
– rzuciła jej przyjaciółka z demonicznym
uśmiechem.
– To wariactwo.
Rachela skończyła
rozplątywać sieć i chciała wymownie zatrzasnąć bagażnik. Coś pękło. Iga uniosła
brwi.
– Czy właśnie
zepsułaś bagażnik?
– Iga, właśnie mamy
dokonać kradzieży życia, nie, kradzieży świata, najbardziej bezczelnej i
spektakularnej w dziejach. I po miesiącach planowań i pomiarów, i szukania
odpowiedniej lokalizacji, po miesiącach współpracy w tę jedną, kluczową noc
mówisz, że jednak to głupi pomysł.
– Wiesz, geniuszu
zła, z otwartym bagażnikiem daleko nie zajedziemy.
Rachela wzruszyła ramionami.
– Kupimy nowe auto.
Albo – zawahała się na ułamek sekundy – albo ukradniemy.
– Rozkręcasz się,
co?
– Silencio. – Rachela chwyciła sieć. –
Mamy mało czasu.
Iga westchnęła. Przyjaciółka spojrzała na nią i uniosła
pytająco brwi.
– Forsa – rzuciła
zachęcająco. – Masa forsy. Pamiętasz?
Iga, niestety, pamiętała. Spróbowała się uśmiechnąć i
skinęła głową.
– No i pięknie. –
Rachela zatarła ręce. Było zimno. Chwyciła za jeden koniec sieci. – To co?
Jedziemy.
Dzięki skrupulatnym pomiarom i starannym wybraniu
lokalizacji, aktowi zbrodni przyglądać się mogły jedynie łąkowe żaby. Gdyby
jednak przechodził tędy jakiś człowiek, mógłby zdumieć się widokiem dwu młodych
kobiet, zawzięcie zarzucających sieć w niebo. Może przystanąłby nawet i
zaniepokojony obserwował, jak spocone i zziajane, kontynuują wysiłki,
rozplątują rybackie narzędzie i znowu ciskają ją wysoko, najwyżej jak tylko
mogą. Gdyby był wytrwały, może
zobaczyłby nawet, jak sieć wreszcie na coś trafia.
Usłyszałby krzyk radości. A potem jego niedowierzający
wzrok skierowałby się w górę. I znowu w dół. Gdyby podkradł się wystarczająco
blisko, zobaczyłby drżące z wysiłku ręce.
Nawet, jeśli nie zostałby na główną część przedstawienia,
odchodząc, z pewnością usłyszałby chlupot wody, w którą z impetem wpadło coś
dużego.
Iga z niedowierzaniem wpatrywała się w lśniące srebrzyście
jezioro. Kawałki skały dryfowały na powierzchni. Zziajana Rachela szturchnęła ją i pociągnęła
za sieć. We dwie doholowały zdobycz na zamuloną plażę, ryjąc butami w piasku.
Iga i Rachela zmrużyły oczy, kiedy blask wyłowionego
księżyca uderzył je w oczy.
***
Iga obudziła się po dwunastej, z potwornym bólem głowy
i ostrym światłem wdzierającym się pod powieki. Zmrużyła oczy. Leżała na
rozłożonym fotelu pasażera, z głową przy leżącym w bagażniku księżycu. Lśnił
jak wariat.
– Czemu on tak
świeci? – wymamrotała Iga półprzytomnie.
– Odbija światło
słońca – wyjaśniła Rachela. Iga wygięła szyję. Współtowarzyszka w zbrodni
siedziała za kierownicą i popijała kawę z plastikowego kubka.
– Ja pierdolę –
rzekła Iga bezradnie.
Rachela wzruszyła ramionami z przewrotnym uśmiechem.
– Podstawowe
prawa fizyki. Kawy? – Znacząco stuknęła drugim, cudownie pełnym kubkiem o deskę
rozdzielczą.
Iga przywróciła
fotel do pozycji wertykalnej. Obok kubków leżała jeszcze papierowa torba ze
stacji benzynowej, pełna rogalików, owsianych ciastek i pączków ze wściekle różowym
lukrem. Był piękny, słoneczny dzień.
– Kanapki
wyglądały na antyczne – rzuciła Rachela. – Więc no. Cheat day!
– Jej – rzuciła
Iga z umiarkowanym entuzjazmem i po chwili namysłu sięgnęła po rogalika. Przez
chwilę siedziały w milczeniu. – Naprawdę to zrobiłyśmy – powiedziała wreszcie.
Rachela zerknęła na nią kątem oka.
– Naprawdę –
powtórzyła Iga. Przetarła zaspane oczy. – Naprawdę to zrobiłyśmy. – Milczała
przez chwilę, pokręciła głową. – Ja pierdolę.
Rachela wpatrywała się w nią z uśmiechem.
– Jesteśmy
dobre.
– Jesteśmy
głupie. – Siedziały przez chwilę w ciszy. Iga wyciągnęła przed siebie kubek z
kawą. – No to za głupotę.
Przyjaciółka wyszczerzyła radośnie zęby.
– Za głupotę.
Stuknęły się plastikiem ze stacji benzynowej. Upiły po
łyku i skrzywiły się jednocześnie.
Iga zerknęła na księżyc.
– Przykryj to
jakimś kocem. Wyglądamy jak latarnia.
Rachela skinęła głową.
– Ogarnę. Aha,
jak chcesz iść na stację, to teraz, dobra? Musimy już jechać.
Iga skinęła głową i otworzyła drzwi.
– Gdzie
najpierw? – zapytała jeszcze.
W równoczesnych promieniach słońca i księżyca blond
włosy Racheli też zdawały się świecić. Uśmiechnęła się radośnie.
– Do
potencjalnego kupca.