28 listopada 2018

Wypadek

Kobieta stojąca przed Orlą nie była jej matką.
Nie była nią gdy Orla zmrużyła oczy, nie była nią też gdy wzięła kilka zbyt płytkich oddechów.
Jedyny czas gdy iluzja pozostawała iluzją, to gdy zamknęła oczy i słyszała jedynie jej głos. Tylko on brzmiał znajomo, tylko on ocieplał serce Orli, sprawiał że na jej twarz próbował wkraść się uśmiech. Gdy jednak otwierała oczy, stała przed nią zupełnie obca kobieta. O tym samym wyglądzie, o tym samym głosie, ale wywołująca w dziewczynie jedynie niemiłe uczucie ucisku w gardle. Nie wiedziała jak to się stało, ani dlaczego to się stało. Nie rozumiała też co się dzieje i dlaczego kobieta przed nią wyglądała i poruszała się tak samo.
Była jednak pewna, że to nie jej matka. Było w niej coś całkiem obcego, coś co sprawiało że miała ochotę biec i biec i biec.
‒ Wychodzę, nie wiem kiedy będę! ‒ rzuciła, po czym chwyciła swoją kurtkę i wybiegła za drzwi, zamykając je za sobą z hukiem.
Szła szybkim krokiem przez ulicę, ignorując fakt, że czuła jakby jej pięty wypełniło kilkadziesiąt igieł, i że z trudem łapała powietrze. Jej głowa pulsowała, pewnie częściowo przez stres, a częściowo przez ten nieszczęśliwy wypadek który spotkał ją wczoraj. Może to przez to los teraz tak ją karał? Przez to, że nie rozejrzała się przed przejściem przez jezdnię?
Ekran jej telefonu rozjaśnił się nagle i pojawił się na nim wielki napis "Gin". O nie, tylko nie Gin. Dopóki nie zadzwonił, przez jej myśl nie przeszła możliwość, że i z nim stało się to, co z jej matką. Teraz nie mogła przestać się nad tym zastanawiać. Czy i jej Gin nie był już jej Ginem?
Zatrzymała się na chodniku nagle, wpadając przez to na grupę nastolatków. Nie miała siły przeprosić.
Drżącymi rękoma podniosła telefon i wykręciła numer.
‒ Orla?
‒ Haden! ‒ wykrzyknęła od razu na tyle głośno, że kilka osób spojrzało na nią dziwnie. ‒ Dzieje się coś złego. Martwię się o Gina. Znaczy, Eugene'a. Moja matka nie jest moją matką. Czy tracę zmysły? Haden, co się‒
‒ Hej. Spokojnie. Może zacznij od początku? ‒ Haden przerwał jej niespójny wywód z typowym dla siebie spokojem i opanowaniem. ‒ Co się dzieje?
Orla wzięła głęboki wdech. Trzęsły się jej ręce, nogi uginały, a głowa wypełniona była milionami myśli, z których wszystkie były ciemne i bardzo ciężkie. Niemal czuła jak ciągną ją w dół. Otworzyła usta kilka razy, chcąc coś z siebie wydusić, ale nie doszło to do skutku.
‒ Moja- moja matka. Coś z nią nie tak ‒ wykrztusiła w końcu niepewnie. Teraz chyba brzmiała jak wariatka, a i tak się bez dwóch zdań czuła. Nie chciała wyjść na taką przed Hadenem, bratem Gina, jednak chyba tylko on mógł jej w tej sytuacji pomóc. Jako psychiatra z dużą renomą budził zaufanie i zawsze podchodził do wszystkiego ze spokojem.
‒ Co masz na myśli?
‒ Jest-jest inna. Nie jak moja matka. Jestem- nie wiem, naprawdę nie wiem co mam na myśli, Hay. Po prostu, nie czuję jakby to była ona i nie wiem co się-się dzieje ‒ z trudem hamowała łzy powoli napływające do jej oczu, ale wiedziała, że musi się pohamować. ‒ No i... no i teraz nie wiem co z Gin-Eugene'm. No bo, co jeśli- co jeśli i on się zmienił? ‒ pociągnęła nosem kilka razy. Nie pamiętała jak się oddycha. Powietrze trafiało do jej płuc i niemal natychmiast z nich uciekało. Orli zaczęło robić się niedobrze.
‒ Hej, oddychasz? ‒ Haden jakby czytał jej w myślach. Pokiwała głową, ale po chwili uświadomiła sobie, że przecież rozmawia przez telefon i jej rozmówca nie widzi jej gestów.
‒ Tak, oddycham ‒ odparła wstrzymując powietrze.
Przez chwilę nie wiedziała co dodać. Świat wokół niej był rozmazany, ludzie nieprzyjaźnie patrzyli na nią ze zmarszczonymi brwiami, gotowi do ataku w każdej chwili. Kolory nieba zbladły.
‒ Czy stało się ostatnio coś nietypowego? Czy uderzyłaś się w głowę? ‒ mężczyzna ciągnął dalej analitycznym głosem. Jego monotonny głos był jak woda kapiąca z kranu, zawsze z taką samą irytującą częstotliwością. Orla jednocześnie podziwiała to i bardzo tego nie lubiła. Gdyby muzyka brzmiała tak, jak głos Hadena, nikt nie słuchałby jej. To, co mówił miało jednak sens. Faktycznie przecież miała wczoraj wypadek. Skąd mógł to wiedzieć?
‒ Możliwe, że uderzyło mnie wczoraj auto? ‒ wyznała nieśmiało. Zdawała sobie sprawę z tego jak dziwnie to brzmi, mówienie tego jakby opowiadała o wczorajszych zakupach.
‒ Czy zgłosiłaś się do lekarza? ‒ Haden ciągnął temat i Orla westchnęła ze zirytowaniem. Jedna kropla kapiąca z kranu to nic złego, ale po kilku minutach zaczyna zwracać na siebie uwagę.
‒ Skąd te wszystkie pytania? Pomóż mi po prostu ‒ zwróciła się głosem, który był teraz na tyle słaby, że mieszał się z odgłosem wiatru, który nagle się wzmógł. Orla bardzo chciała, żeby wywiał z jej głowy wszystkie wątpliwości i problemy, ale nie było to możliwe. ‒ Wiesz co? Czy jest u ciebie mój chłopak? Chcę się z nim zobaczyć!
Jakby za sprawą telepatii, w oddali usłyszała głos Gina. "Hay? Z kim tak długo rozmawiasz?", pytał, a serce Orli zabiło szybciej. To był on! To naprawdę był jej Gin! Bez trudu rozpoznała jego głos.
‒ Jest u mnie ‒ powiedział Haden ‒ Ale-
‒ Będę za pięć minut! ‒ wykrzyknęła dziewczyna do telefonu. Wcześniej nie miała tyle energii co teraz. W kilka minut dobiegła do najbliższego przystanku tramwajowego i gdy wsiadła do pojazdu, nie mogła już oddychać. Ogień palił jej płuca od środka, ale to nie było ważne, bo zła kondycja jej w tej chwili nie obchodziła ‒ chciała tylko zobaczyć Gina. Chciała móc go przytulić i dotknąć i odgarnąć jego jasne włosy za ucho i Gin, Gin, Gin.
W końcu wyskoczyła na chodnik na właściwym przystanku i choć pod drzwi domu dotarła po kilku minutach, zdawało jej się, że to sekundy.
Otworzył jednak Haden, który złapał Orlę delikatnie za ramiona.
‒ Słuchaj. Zanim wejdziesz, muszę z tobą porozmawiać.
Westchnęła, jednak znała swojego znajomego i wiedziała, że jest zawsze poważny, gdy mówi w ten sposób.
‒ W porządku ‒ powiedziała wzruszając ramionami. Usiadła na fotelu w przed pokoju, zakładając nogę na nogę i skrzyżowała ręce.
‒ Myślę, że musisz pójść do szpitala. Twoja głowa jest uszkodzona. To, co mówisz ‒ że twoja matka nie wydaje ci się twoją matką ‒ brzmi jak zespół Capgrasa. Wyjaśniając to bardzo prosto, wypadek uszkodził te części twojego mózgu, które odpowiadają za przetwarzanie emocji, które pojawiają się gdy widzisz osoby, do których żywisz silne uczucia i przez to wydaje ci się, że są kimś innym.
Orla słuchała Hadena, usilnie próbując się skupić.
‒ Co? ‒ wydukała ‒ Czyli- moja mama będzie po prostu już mi obca? ‒ uniosła brwi, wychylając się teraz z fotela, patrząc w górę na mężczyznę.
‒ Wiesz, nie mogę stwierdzić diagnozy po krótkiej rozmowie przez telefon. To co mówisz, i jak o tym mówisz, brzmi jednak dokładnie jak to, co podejrzewam. Powinnaś udać się do jakiegoś lekarza.
Wszystkie jego słowa brzmiały niepokojąco. Jej serce ponownie zabiło mocniej, jednak tym razem nie było to jakby wystukiwało melodię. Brzmiało tylko ciężko, jakby topiło się w swoich uczuciach.
‒ Gin ‒ dotarło do niej i od razu otworzyła szerzej oczy. ‒ Co z nim? Czy poznam go? Matko, muszę go zobaczyć!
Poderwała się z miejsca, jednak szybko została zatrzymana przez jego brata.
‒ Orla. Posłuchaj. To ważne ‒ nie chciała na niego patrzeć, zamiast tego szukając wzrokiem chłopaka, jednak Haden przekręcił delikatnie jej głowę, chcąc żeby na niego spojrzała. ‒ Jeśli mam rację, jeśli faktycznie masz zespół Capgrasa, nie poczujesz, że to on. Zespół nie działa jednak najczęściej na ten obszar mózgu, który odpowiada za słuch. Skup się więc teraz proszę. Zamknij oczy. Możesz go przytulić nie patrząc na niego, a później wyjdź, jednak nie możesz się obracać. Pod żadnym pozorem. Stracisz go, jeśli się obrócisz i na niego spojrzysz. Rozumiesz? ‒ Z każdym kolejnym słowem coraz trudniej jej było oddychać, jednak pokiwała głową. Złapała oddech gwałtownie.
‒ Rozumiem ‒ odparła, pociągając nosem, próbując powstrzymać łzy. Zamknęła oczy, a Haden podprowadził ją pod jakieś drzwi. Usłyszała, że otworzyły się i po chwili otoczyło ją ciepło.
‒ Orla ‒ krzyknął Gin i przycisnął ją do siebie, a ona nie mogła się już powstrzymać i chwyciła go z taką łapczywością, z jaką jej płuca chwytały powietrze. ‒ Boże, tak strasznie cię przepraszam, że nie wiedziałem przez co przechodzisz!
Ona tylko pokręciła głową, bo nie wiedziała jak wydusić z siebie jakieś słowa. Przytuliła go mocniej.
‒ W-w porządku ‒ pociągnęła nosem, po czym wysiliła się na drobny uśmiech. Jej kąciki ust pozostały uniesione siłą woli, a nie emocjami, ale wiedziała, że na pewno ucieszy to Gina. Złapała go za rękę. ‒ Chodź. Usiądźmy na kanapie.
Ruszyła przed siebie, nie wiedząc co czuje. Czy cieszy się, że jest z nią Gin? Czy już nigdy go nie zobaczy?
Wiedziała, że nie może się odwrócić. Pamiętała słowa Hadena bardzo wyraźnie. Ale jak miała nigdy już nie zobaczyć jego zielonych oczu, które kojarzyły się jej z piknikami na trawie? Jak miała nie zobaczyć lekko kręconych, jasnych włosów, w które wplątywała dłonie tyle razy? Jak mogła już nie móc przyjrzeć się uważnie jego lekkiemu zarostowi, który drapał ją lekko w policzek, gdy Gin budził ją rano pocałunkiem w policzek?
Odwróciła się.

21 listopada 2018

Z dziennika pokładowego Ryszarda Komara

,,Piękny widok... wspaniałe pustkowie.''
Słowa wypowiedziane przez Edwina Aldrina, drugiego człowieka na Księżycu, w chwili zejścia. 
(21 lipca 1969)



W mieszkaniu na Księżycu wcale najgorsze nie jest jedzenie czy też brak grawitacji. W mieszkaniu na Księżycu najgorsza ze wszystkich jest samotność. 


***


Szczególnie, gdy musisz liczyć dnie i noce, a one nie chcą nadchodzić. Szczególnie, gdy chcesz wysłać list, a listonosz w całym tym Wszechświecie zapomniał właśnie o Księżycu. Niby mamy tu łazik. Ale on nie zastąpi skrzynki pocztowej. Posiadamy flagę, choć nie mamy wolności… słowa. Sprostowanie. Mam i posiadam. Nie mam i nie posiadam. 


***


I love you to the moon and back...


***


Słyszałem, że życie tutaj nie jest do końca możliwe. Bo… nie ma nocnych spacerów, nie ma delikatnych kropel deszczu, stukających o parapet. Zresztą nie ma parapetu. Nie ma zapachu mokrego dnia, nie ma sadzonek drzew. Nie ma jej. A z nią nie ma świata we Wszechświecie. I tego, co kochała.


***


Nie ma delikatnych dźwięków muzyki, koronkowych sukienek i kwiatów. Nie ma uśmiechów i pocałunków.


***


Wiem, że patrzymy w gwiazdy. One śmieją się do mnie, one śmieją się we mnie. I jestem niemal pewien, że ona również patrzy. W Księżyc. Czuję bicie jej serca. Niemal namacalne. Tak namacalne. Aż namacalne! Wtedy się gubię i wtedy odnajduję. Układam myśli w konstelacje.


***


Gdy dam znać gwiazdom – jednym spojrzeniem – ona wie, że tęsknię. Gdy rozwiążę gwiezdną krzyżówkę – ona szuka na stole swojej. 


***


Merkury, Wenus, Mars.

Nie. Nie znam hasła na powrót.


***


Godzina 23:35 czasu ziemskiego. Stan: wciąż brak grawitacji; nie widać, aby w tej kwestii coś miało ulec zmianie. Wiek: w latach podróżnika: 62. Na Ziemi: od wczoraj XXIII.

16 listopada 2018

Kęs knota

Kęs knota

 O. szalał. Ściany napierały na niego; ciasny, czarny pokój był dla niego za mały, zgniatał go. Przytłaczał. O. nie mógł się nawet ruszyć, zastygł w bezruchu i oczekiwaniu na możliwość wyjścia na zewnątrz. Czekał na światło i na nadzieję, czekał na to, aż ktoś go wreszcie uwolni.
 Czas mijał niezwykle nieregularnie, raz wolniej, raz szybciej - minuty, sekundy i godziny zamieniały się miejscami i przeplatały zupełnie losowo. O. zawsze tylko czekał.
 O. szalał. Czuł rozsadzające go od środka ciepło, gorąco powietrze wypełniające jego płuca. 
 Aż nagle, w nieokreślonym punkcie na linii czasu, której O. nigdy nie potrafił ujrzeć, poczuł niewyobrażalną siłę ciągnącą go ku górze. Tak bardzo pragnął się wydostać, wyjść na zewnątrz, w końcu poczuć wolność; pędził ku otworowi, przez który śmignął i znalazł się na zewnątrz, a wtedy…
 Powietrze. O. wziął głęboki oddech, rozkoszując się chłodem, który wypełnił jego płuca, i ujrzał swój pierwszy posiłek tego dnia. Jasny, długi, sterczący knot.
 Otworzył usta i wziął wielki kęs knota. Przegryzł, połknął, i ugryzł jeszcze trochę; teraz powoli, aby się delektować. Niestety musiał zostawić kości, ale to drobnostka; to tylko czarne, kruche kawałki. Nic ważnego się nie zmarnuje.
 I wówczas, gdy tak jadł, w jego głowie zabłysnęła jedna myśl. Iskra, która za chwilę rozprzestrzeni się po całym jego umyśle, nie zostawiając miejsca na nic innego oprócz wspomnień.
 Pamiętał dotyk nieba na swojej skórze, wielki huk, z którym spadał na ziemię, pamiętał drzewa, które pożerał. Pamiętał poważne i wykrzywione w wielkim grymasie twarze ludzi, pamiętał, jak pożerał ich ciała. Pamiętał dym, las i jeziora, szum drzew i śmiechy. Muzykę. Kojące palce wody, na zawsze gaszące głód. Pamiętał szklane więzienia; patrzył wtedy na świat przez różowe okulary. Lub czerwone, białe czy fioletowe; nieważne, niezależnie od koloru ludzie na zewnątrz i tak byli smutni. Pamiętał zjadanie tytoniu i czegoś innego, mniej smacznego. Pamiętał krzyki i dziką radość. Spokój i topiący się wosk.
 W oczach zawirowały mu łzy, ale przecież nie mógł płakać. Był odważny. 
 Wziął kolejny kęs knota i zrozumiał, że to ona w nim jest.

 Tęsknota.

15 listopada 2018

Lemoniada

Przewracam kartkę, wiedząc o zaplanowanej mi przyszłości
Siedzę w szkolnej ławce, tej dla najlepszych, marząc o wielkości
Patrzę na białe ściany pokoju bez żadnej namiętności
Torturuję się zbrodniczymi czynami łaknąc świetności

I tylko czasami zamykam oczy, zrywam plaster rutyny
Odpływam myślami, a moje oczy toną
Ja tonę
Tonę w tęsknocie
Za kawiarnią w niemodnym już stylu
Lemoniadą leżącą na stoliku przede mną
Kawałkiem ciasta, na który wydałam ostatnie grosze
Śmiechem, radością
Rozważaniami, które z rzeczywistością nie miały nic wspólnego
Przyjaciółką, jej dziwnością, którą ubóstwiałam
Milknącym śmiechu i wyprawie w dorosłość
A kiedy powieki nie są już w stanie utrzymać takiej ilości wody, otwieram oczy

Zwykły powrót do odrażająco zwyczajnej zwyczajności
Spoglądam w lustro, wiedząc o swojej niezmiennej samotności
Pamiętając o otaczającej, wszechobecnej nicości
Pogrążając się coraz głębiej w nowoczesnej nijakości

12 listopada 2018

Smutne rozważania o poczuciu bezsensu


Wtedy główna ścieżka była cała w liściach. Brązowo-pomarańczowy dywan prowadzący między dwoma długimi rzędami drzew, widzicie to? A na drzewach masa gawronów, wron czy co to tam na górze zawsze siedzi. Prawdę mówiąc to nie znam się na ptakach, prawdę mówiąc znam się tylko na sobie. Chociaż czasem myślę, że i w tej dziedzinie mam jakieś braki.
Było też bardzo ciepło, siedziałem w rozpiętym płaszczu, szalik trzymałem w ręce. Sądziłem, że będzie zimniej, jesienniej. Mówię to nie żeby was zanudzić, ale żeby wyjaśnić, dlaczego tylu ludzi wyszło do parku w sobotnie popołudnie. Bo była ładna pogoda.
Znacie tę zabawę, którą dzieciaki tak lubią, co nie? Kiedy się idzie z obojgiem rodziców lub po prostu z dwoma dorosłymi, każde z nich łapie małego za rękę i podnosi do góry. Mały czy mała kopie w powietrzu nogami i śmieje się głośno, że niby lata. Jeśli mieliście szczęśliwe dzieciństwo, to na pewno to znacie. Jeśli nie, to może widzieliście to kiedyś na ulicy, tak jak wówczas ja. Obserwowałem, jak mężczyzna i kobieta robią tak z dziewczynką w zielonym berecie.
‒ Jeszcze raz, jeszcze raz!
Pełnia radości.
Widziałem też dwójkę pięćdziesięcioletnich ludzi. Szli pod rękę. Bił od nich jakiś taki majestat, spokój. Wyglądali, jakby w pełni panowali nad swoim życiem. Wszystko już mieli obcykane, wszystko rozumieli. Przeszli już tak długą drogę po tej cienkiej linii zwanej życiem, że nauczyli się łapać równowagę.
‒ Ja rozumiem Marcin, że można się zdenerwować, ale należy zachować klasę...
Nawet ich rozmowa potwierdziła moją ocenę.
Za nimi na rowerze przejechał nastolatek. Zdążyłem tylko oszacować jego wiek, a już przejechał dalej. Nie miał czasu, szkoda życia na ślęczenie na ławce w parku.
Nie wiecie, o co mi chodzi? Ja też nie. Nie mam bladego pojęcia, o co mi chodzi. Czemu nie mogę po prostu... robić rzeczy. Coraz więcej i lepiej. Tylko siedzę i patrzę. Po prostu ogarnęła mnie jakaś taka chęć, by naśladować te trzy grupy. Cieszyć się jak dziecko. Być pełnym życia jak młody człowiek. Pozbyć się tego chaosu w głowie, dorosnąć wreszcie.
Czuję się tak staro. Tak niesamowicie staro.