Wszechogarniająca biel koiła moje zmysły, uspokajała
je. Dawno nie czułem się tak odprężony, a jednocześnie przytłoczony. Wszystko
było wszędzie, ja byłem nigdzie. Nie rozumiałem co się dzieje, jedyne co
widziałem to biel. Czemu jest tu tak biało? Spadł śnieg? Przecież dopiero co
było pięć stopni na plusie. Poza tym śnieg nie oślepiałby mnie tak długo i nie
sprawiałby, że czuję się ciężki i niespieszny donikąd.
Coś jest nie tak. Nie mogłem do końca zrozumieć,
uchwycić co. Ale wtem zerwałem się do pozycji siedzącej, jednocześnie mając
wrażenie, że wybudziłem się z głębokiego snu. Czy hibernowałem? Nie jestem
niedźwiedziem. Chyba. Moje dłonie w panice powędrowały do twarzy i tak, jak
najbardziej nie byłem niedźwiedziem. Ale… gdzie byłem?
Wstałem powoli. Najwyraźniej przed chwilą spałem
rozłożony na trzech siedzeniach. Czy ja jestem w pociągu? Ostatnie co pamiętam…
Nagle uderzyła mnie pustka we własnej głowie. Przyzwyczaiłem się do tego
uczucia na sprawdzianach, kartkówkach, ale nigdy moje myśli, a raczej ich brak,
nie były tak białe. Biel… Chyba zaczynam nienawidzić tego koloru.
Wyjrzałem przez okno. Biel. Oczywiście. Nawet ziemi
nie widać. Ani nieba, ani gór, ani… No nic nie widać. Czy biel mogę zaliczyć do
czegoś? Jedyne co wiem to to, że z rozszczepienia światła białego powstaje
siedem kolorów tęczy, ale nigdy nie uważałem na fizyce, nie mam pojęcia o czym
mówię. Choć teraz najwyraźniej nie mam pojęcia o niczym. Gdzie ja jestem? Co ja
tu robię? Dlaczego nie mam wspomnień?
Wyszedłem na korytarz, który przynajmniej istniał i
nie był zatopiony w tej cholernej bieli. Zacząłem przyglądać się otoczeniu.
Pociąg był utrzymany w ciemnych i jasnych brązach, gdzieniegdzie na tapicerce przebijał
się błękit. Ogółem wystrój wyglądał nieprawdopodobnie staro. Czy ja jestem
stary? Postanowiłem poszukać czegoś, w czym mogę zobaczyć swoje odbicie.
Może jestem manekinem? Bo na pewno mam ludzką twarz
i dłonie, i ciało, ale… No, biel. Manekiny są białe, co nie? Ta teoria
zaczynała mieć bardzo dużo sensu, ale wtem zobaczyłem swoje odbicie. Byłem
człowiekiem. Zwykłym, szarym człowiekiem o niewyróżniającej się bladej twarzy i
ciemnych włosach. Nuda.
Wyjrzałem przez okno, znowu, ignorując własne oczy,
które spoglądały z powrotem na mnie. Gdyby biel dało się czuć, opisałbym ją
jako pewnego rodzaju stabilność. Nagle z jednostajności barwy wyłoniła się dłoń,
a na mojej twarzy od razu wymalował się uśmiech. Automatycznie, jakby moje
ciało wiedziało jak zareagować zanim impulsy dotarły do mózgu. Dziewczyna,
niższa ode mnie o głowę, rzucała w jakąś odległą wersję mnie śnieżkami. To
byłem ja, przecież wiem już jak wyglądam, ale on nie był tak naprawdę mną, bo
ja stałem uwięziony w korytarzu rozpędzonego pociągu.
Nieznajoma, którą moje ciało rozpoznało zanim mój
mózg zdołał, śmiała się przy naszej bitwie na śnieżki tak głośno i tak
szczerze, że czułem się jakby moje serce zostało owinięte w miękki kocyk i
popijało gorącą herbatę z cytryną. Czy to, co widziałem było wspomnieniem?
Kolejna śnieżka uderzyła tamtą odległą wersję mnie i
rozpłynąłem się w biel, pozostawiając za sobą tylko echo śmiechu. Oddzielony od
tego wszystkiego grubą szybą, rozszerzyłem w przerażeniu oczy, a uśmiech na
mojej twarzy zrzedł. Dziewczyna upadła na kolana, szlochając. Wokół niej, jak
kałuża łez, zaczął rosnąć czarny cień, odcinając się gwałtownie na bezkresnej
bieli. Z mojego serca zerwano ciepły kocyk i zapełniono je smakiem kwaśnej
cytryny. Uderzałem w okno raz po raz, chcąc się do niej dostać, bo jej ból był
moim bólem, jej rozpacz moją rozpaczą, ale ona oddalała się coraz bardziej. A może
oddalałem się ja.
Została sama, coraz bardziej pochłaniana przez
czerń.
Zostałem sam, coraz bardziej rozpływając się w biel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz