29 stycznia 2019

Biel


Wszechogarniająca biel koiła moje zmysły, uspokajała je. Dawno nie czułem się tak odprężony, a jednocześnie przytłoczony. Wszystko było wszędzie, ja byłem nigdzie. Nie rozumiałem co się dzieje, jedyne co widziałem to biel. Czemu jest tu tak biało? Spadł śnieg? Przecież dopiero co było pięć stopni na plusie. Poza tym śnieg nie oślepiałby mnie tak długo i nie sprawiałby, że czuję się ciężki i niespieszny donikąd.
Coś jest nie tak. Nie mogłem do końca zrozumieć, uchwycić co. Ale wtem zerwałem się do pozycji siedzącej, jednocześnie mając wrażenie, że wybudziłem się z głębokiego snu. Czy hibernowałem? Nie jestem niedźwiedziem. Chyba. Moje dłonie w panice powędrowały do twarzy i tak, jak najbardziej nie byłem niedźwiedziem. Ale… gdzie byłem?
Wstałem powoli. Najwyraźniej przed chwilą spałem rozłożony na trzech siedzeniach. Czy ja jestem w pociągu? Ostatnie co pamiętam… Nagle uderzyła mnie pustka we własnej głowie. Przyzwyczaiłem się do tego uczucia na sprawdzianach, kartkówkach, ale nigdy moje myśli, a raczej ich brak, nie były tak białe. Biel… Chyba zaczynam nienawidzić tego koloru.
Wyjrzałem przez okno. Biel. Oczywiście. Nawet ziemi nie widać. Ani nieba, ani gór, ani… No nic nie widać. Czy biel mogę zaliczyć do czegoś? Jedyne co wiem to to, że z rozszczepienia światła białego powstaje siedem kolorów tęczy, ale nigdy nie uważałem na fizyce, nie mam pojęcia o czym mówię. Choć teraz najwyraźniej nie mam pojęcia o niczym. Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? Dlaczego nie mam wspomnień?
Wyszedłem na korytarz, który przynajmniej istniał i nie był zatopiony w tej cholernej bieli. Zacząłem przyglądać się otoczeniu. Pociąg był utrzymany w ciemnych i jasnych brązach, gdzieniegdzie na tapicerce przebijał się błękit. Ogółem wystrój wyglądał nieprawdopodobnie staro. Czy ja jestem stary? Postanowiłem poszukać czegoś, w czym mogę zobaczyć swoje odbicie.
Może jestem manekinem? Bo na pewno mam ludzką twarz i dłonie, i ciało, ale… No, biel. Manekiny są białe, co nie? Ta teoria zaczynała mieć bardzo dużo sensu, ale wtem zobaczyłem swoje odbicie. Byłem człowiekiem. Zwykłym, szarym człowiekiem o niewyróżniającej się bladej twarzy i ciemnych włosach. Nuda.
Wyjrzałem przez okno, znowu, ignorując własne oczy, które spoglądały z powrotem na mnie. Gdyby biel dało się czuć, opisałbym ją jako pewnego rodzaju stabilność. Nagle z jednostajności barwy wyłoniła się dłoń, a na mojej twarzy od razu wymalował się uśmiech. Automatycznie, jakby moje ciało wiedziało jak zareagować zanim impulsy dotarły do mózgu. Dziewczyna, niższa ode mnie o głowę, rzucała w jakąś odległą wersję mnie śnieżkami. To byłem ja, przecież wiem już jak wyglądam, ale on nie był tak naprawdę mną, bo ja stałem uwięziony w korytarzu rozpędzonego pociągu.
Nieznajoma, którą moje ciało rozpoznało zanim mój mózg zdołał, śmiała się przy naszej bitwie na śnieżki tak głośno i tak szczerze, że czułem się jakby moje serce zostało owinięte w miękki kocyk i popijało gorącą herbatę z cytryną. Czy to, co widziałem było wspomnieniem?
Kolejna śnieżka uderzyła tamtą odległą wersję mnie i rozpłynąłem się w biel, pozostawiając za sobą tylko echo śmiechu. Oddzielony od tego wszystkiego grubą szybą, rozszerzyłem w przerażeniu oczy, a uśmiech na mojej twarzy zrzedł. Dziewczyna upadła na kolana, szlochając. Wokół niej, jak kałuża łez, zaczął rosnąć czarny cień, odcinając się gwałtownie na bezkresnej bieli. Z mojego serca zerwano ciepły kocyk i zapełniono je smakiem kwaśnej cytryny. Uderzałem w okno raz po raz, chcąc się do niej dostać, bo jej ból był moim bólem, jej rozpacz moją rozpaczą, ale ona oddalała się coraz bardziej. A może oddalałem się ja.
Została sama, coraz bardziej pochłaniana przez czerń.
Zostałem sam, coraz bardziej rozpływając się w biel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz