Zaszczytem jest mi drodzy państwo
Zabawić was taką oto opowiastką;
Jeno wypędźcie wszelkie draństwo!
To nie dla ludzi ze zła choć namiastką,
Czyli tych, co w znęcaniu się lubują.
To dla typów empatycznych
Bajarze tę opowieść snują,
Bowiem słuchaczy o sercach ślicznych
Rychlej śmiertelna zgroza ogarnie.
Gdzieś na północy, przez dolinę
Sunie pociąg wyglądający marnie.
Konduktor (zamroczony winem)
Pragnąłby zacząć życie od nowa,
Lecz utknął tutaj, pilnując zaledwie
Pięciu osób. Numer jeden ‒ niemowa.
Przystojny, prawda, bogaty zapewne.
Pod nosem wąs ma podkręcony,
Nosi cylinder, garnitur, lakierki,
U najlepszych krawców jest strojony.
Niezrozumienia cierpi męki ‒
Odkąd ruszyli, migać nie przestaje
Do siedzącego obok chłopaka.
Tamten zaś szewskiej pasji dostaje,
Gdyż za nic nie rozumie dziwaka.
To właśnie jest pasażer drugi:
Młodzieniec w ubłoconym stroju,
Ma na policzkach ziemiste smugi.
Zupełnie, jakby powrócił z boju!
Chyba nie potrafi się uśmiechać;
Od dwóch godzin ma tę samą minę.
Trochę jakby nie chciał tędy jechać
Gdyż przypomina mu to dawną winę.
Naprzeciwko tej dwójki zasiadła
Mizerna, milcząca, leciwa dama.
Być może gdyby jakiś obiad zjadła...
Jednak podróżuje całkiem sama,
Nikt nie pożyczy kilku drobniaków
Żeby kupić choć rosołu miskę.
Taki los samotników i biedaków!
Ta pani ma tylko małą walizkę.
Na prawo od niej siedzi człowiek ‒
Wróg? Przyjaciel? Stary? Młody?
Jaka jego twarz, jaki przydomek?
Nic nie robi, nie je, nie pije wody.
Wiadomo o nim tyle, że się tu znalazł
Aby pilnować śpiącej obok dziewczyny.
Już na peron w kapturze przylazł
I tak pozostał aż do tej godziny.
Babcia śpiącej panny go wynajęła,
Zapłacono mu hojnie za jej obronę.
Tajemnicza postać pieniądze wzięła,
Obiecała zapewnić małej ochronę.
Przejdźmy do ostatniego pasażera!
Oto Jane, solistka młodziutka i znana.
Gdy śpiewa, wokół niej każdy zamiera.
Przez tłumy wielbicieli jest podziwiana.
Lecz cóż to! Zaledwie osiem lat miała
Kiedy na początku tej długiej podróży
Do snu w przedziale się układała.
Czy to wina powietrza, czy burzy
Co od jedenastej na dworze szaleje?
Toć kiedy Jane ze snu jest wytrząsana
Przez konduktora, co się już chwieje,
Z początku nie wierzy ‒ jest niewyspana,
Lecz kiedy już poprzeciera oczy
Zrozumie, że gdy słodko drzemała,
Czas jakby inaczej się toczył,
Gdyż się o siedem lat postarzała.
„Jest już panienka dorosłą osobą”,
Szepce do ucha konduktor wstawiony.
„Więc może się zająć sama tą chorobą ‒
Życiem”. Odchodzi rozbawiony.
Jane się słusznie na to oburza:
„Kto to widział, takie zachowanie!”.
W stronę lokomotywy rusza,
Szuka maszynisty. „Łaskawy panie!
Pański podwładny chyba się zapomniał!”.
Puka do drzwi, ale nikt nie odpowiada.
Czyżby cały personel stąd nawiał?
W lokomotywie pusto ‒ biada!
Jane chce powrócić do przedziału,
Aby poinformować dorosłych.
Niemalże dostaje biedaczka zawału,
Stoi za nią czwórka postaci wyniosłych.
Bez słowa, ze wzrokiem w nią wlepionym
Idą zwartym murem przed siebie.
Jane, z umysłem w strachu pogrążonym,
Modli się w duchu do Ojca w niebie,
Podczas gdy te milczące stwory
Krok za krokiem wpychają ją za drzwi.
Jej opiekun (cóż za pomysł chory!
On ją chroni czy raczej z niej drwi?)
Ściska jej ramię, do okna odwraca.
„Prowadź”, mówi, „pociąg jest twój”.
„Właśnie tak mi pan doradza?
Wszakże ja nie umiem, Boże mój!”
„To nie takie trudne”, odpowiada,
„Robisz tylko to, co robią inni”.
Długie ręce na piersi zakłada.
„Czy raczej to, co czynić powinni”.
„Nie mam pojęcia, co się tu wyprawia,
Jutro mam koncert, muszę być na czas!”.
Wzrok reszty o dreszcz ją przyprawia,
Do uszu dobiega młodzieńca bas:
„Z całą pewnością się spóźnimy”.
„Nie mów tak”, Jane go upomina.
„Jakieś rozwiązanie wymyślimy”.
Elegant coś sobie przypomina,
Wskazuje na dźwignię po prawej stronie,
Marszczy czoło, sapie, rękami macha.
Niestety, tłumacz został na peronie.
Napędza tym samym słodkiej Jane stracha.
„O jedno proszę, być zawsze rozumianą!”
„Tak będzie ‒ tylko jedź po znanych
torach”,
To mówiąc, opiekun wskazuje nieznaną
Okolicę. „Pełno tam trupów w worach,
Pochowanych bezimiennych wśród chaszczy”.
„Chyba wolałam, kiedy był pan cicho”.
Na słowa Jane opiekun jakby warczy,
„Chcę tylko pomóc, niech to licho!”.
Oto ich oczom się ukazuje
Torów rozwidlenie; którą wybrać drogę?
„Skręcę tam, gdzie mapa wskazuje,
By dotrzeć co celu, cóż wybrać mogę?”.
Za dłonie chwytają ją pozostali.
„Widać wyraźnie, nikt tędy nie jeździ!”,
Krzyczy opiekun. „Inni mapie nie ufali!”.
Staruszka ma myśli o podobnej treści:
„Nie chcesz chyba zostać na zawsze sama?
Z tamtej drogi niewielu korzysta!”.
Tylko elegant nie chce wyjść na chama,
Zostawia Jane. Twarz jego przejrzysta,
Dziewczynie jednak brakuje pewności
Czy niemy nieznajomy ją popiera.
Gdyby mowy nie brakowało jego mości!
Jane się cofa, w gardle ją uwiera.
„Skąd możesz wiedzieć, że to dobry
pomysł,
Jeśli tak mało ludzi wcześniej tam
było?”,
Pyta młodzian z lasu. „Pomyśl,
Czy gdyby coś się tam nie kryło,
To czy ten dziwak by cię namawiał?
Być może wyjedziemy w nieznane
A ten wówczas natychmiast by nawiał.”
„Nie wiadomo, co nas tam zastanie”,
Popiera go opiekun. „Tam samotność!
Nędza!”, przewiduje kobieta stara.
Jane nie daje rady. „Okropność!
Podróż z wami to za grzechy kara!”
Po czym zawraca pociąg na tory
Prowadzące do sławnego miasta.
Mijają pola, łąki, wsie, bory.
Lokomotywa robi się ciasna;
To Jane starzeje się z każdą chwilą,
Choć zmory pozostają niezmienne.
Nawet na rozmowę się z nią nie silą ‒
I tak Jane myśli o nich niezmiennie.
Kiedy więc w południe dnia następnego
Pociąg zatrzymał się na ostatniej
stacji,
Jane ulżyło z kresu spisku podstępnego.
Stęskniona po długich latach bez owacji,
Pyta pierwszego lepszego przechodnia:
„Nie ma w tym mieście opery czy teatru?
Miałam koncerty do przyszłego tygodnia,
Miałam śpiewać w budynku z alabastru...”
Przechodzień patrzy na nią dziwnie.
„Tutaj marzeń się nie spełnia”.
Zanim odejdzie, uśmiechnie się ohydnie.
Oto tajemnic życia pełnia!
Dotrzecie pociągiem gdzie będziecie
chcieli,
Panie, panowie, mili słuchacze,
Jeżeli lęki będziecie w garści mieli,
Drodzy czytelnicy oraz oglądacze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz