1 stycznia 2019

Oaza

Ewie

Pociąg ruszył i natychmiast zaczął się trząść na nierównych torach. Oparłam rękę o plastikową ściankę i przejrzałam się w pochlapanym, brudnym lustrze. Wręcz idealnie komponowało się z moją szarą ze zmęczenia twarzą i podkrążonymi oczami. Otarłam policzki mokrą dłonią i odgarnęłam grzywkę. Westchnęłam przed odblokowaniem drzwi.
Pod sufitem wagonu świeciły koszmarne jarzeniówki, od których bolała mnie głowa, ale w naszym przedziale panował przyjemny półmrok. Zanim weszłam, przepuściłam w drzwiach wysiadającego właśnie brodatego mężczyznę. Mruknął w moją stronę coś, co chyba miało być jednocześnie pożegnaniem i podziękowaniem, poprawił okrągłe oprawki okularów i poszedł. Ja zasunęłam za sobą drzwi – teraz byłyśmy same.
Siedziała przy oknie, wpatrzona w szybę podpierała dłonią brodę. Jak zawsze miała perfekcyjnie pomalowane paznokcie, złote kropeczki na granatowym lakierze lśniły w blasku stacji Toruń Miasto. Usiadłam blisko niej i wzięłam za rękę. Drgnęła i odwróciła się w moją stronę. Pod jej lewym okiem widniała smuga rozmazanego tuszu, a na liliowej sukience, w której wyruszyła z Krakowa, miała teraz mój szary sweter.
– Wróciłaś – stwierdziła i uśmiechnęła się lekko.
Kiwnęłam głową, gdy ona puściła moją rękę i sięgnęła po swój plecak leżący na półce bagażowej. Wyciągnęła szkicownik i ołówek z obgryzioną końcówką. Położyłam głowę na jej ramieniu i przyglądałam się, jak poprawiała, w moim odczuciu już idealny, rysunek.
– Zaraz będziemy w Prabutach – po prawie godzinie zakomunikowała jakby w przestrzeń.
Zamknęła notes, gdy chwyciłam ją za rękę. Miała zimną dłoń, choć nie bardziej niż ja. Spojrzała mi w oczy z ufnością, której się nie spodziewałam. Nie wiedziałam nawet za bardzo, o co jej chodziło, bo zaraz spuściła wzrok i, chyba zawstydzona, dodała:
– Wtedy jeszcze godzinka i Gdańsk.
Przez chwilę bawiła się rękawem swetra, ale zaraz go wygładziła i cicho wyraziła niezadowolenie, że ten pociąg nie przejeżdżał przez Warszawę. Wtedy obie patrzyłyśmy na kartkę z rozpiską stacji na trasie składu TLK 38170.
– I bardzo dobrze – mruknęłam poirytowana.
Położyłam na swoich kolanach torbę, wypełnioną dwoma swetrami, kocem i rękawem cukierniczym zawiniętym w reklamówkę. Być może w ten sposób próbowałam stworzyć barykadę dla wspomnień, ale to było działanie z góry skazane na porażkę. Zacisnęłam dłonie na pasku i zaczęłam szeptem liczyć do dziesięciu.
– Jestem oazą spokoju – powiedziałam przez zaciśnięte zęby i poczułam jej rękę na swoim ramieniu.
Odetchnęłam głęboko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz