Burza dudniła w basowej
tonacji. Mruczała, jakby nastrajając swój głos niczym artysta przed koncertem.
Musiała przygotować się do gromowładnej roli.
Wiatr dął z całych sił.
Chciał zagrać jak najgłośniej na instrumencie, którym było jezioro – pluszczące
falami wody, drzewa – szumiące liśćmi i nabijające rytm gałęziami, piach –
unoszony w powietrze, zasypujący oczy i uszy, dla lekkiego wyciszenia
orkiestry.
Jaskółki latały nisko.
Tuż nad powierzchnią wody. Chwilami zdawało się, że zaraz zaczną nurkować, aby
uciec od duchoty panującej w powietrzu, które nagle zrobiło się chłodne,
a jednak wciąż zdawało się przytłaczać swoim nagrzaniem.
Świat zdawał się
wstrzymany w napiętym oczekiwaniu.
Chłopak z zaciekawieniem patrzył
na tę próbę generalną. Lustrował otoczenie swymi intensywnie szarymi, jak
chmury kłębiące się na niebie, oczyma. Musiał je mrużyć w ochronie przed
pisakiem. Jego włosy, sięgające trochę za uszy,
targane wiatrem, zdawały się jedynym źródłem jasności wśród następującego przed
przedstawieniem zgaszenia świateł, z powodu prawie białej barwy.
Nagle huk grzmotu i błysk
pioruna pokryły się prawie idealnie, a woda w jeziorze zafalowała mocniej pod
uderzeniami kropli wody. Widowisko się zaczęło.
Chłopak wiedział, że
podczas burzy nie powinno się stawać pod drzewami, ani wchodzić do wody.
Najlepiej ukryć się pod dachem, jednak on znajdował się daleko od jakichkolwiek
ludzkich siedzib, pomiędzy lasem, a jeziorem. Nie czuł strachu, mimo że gromy
i pioruny przedstawiano zawsze jako zabójcze. Wręcz przeciwnie, jego serce
ogarniał spokój.
Położył się na piasku
pomiędzy wodą, a drzewami – na wyspie bezpieczeństwa na stałym lądzie. Deszcz
padał coraz mocnej. Ogarniał jego ciało niczym morskie fale spadające z nieba.
Jednak chłopakowi to nie przeszkadzało, było ciepło, letni gorąc przerwany
takim niespodziewanym prysznicem zdawał mu się wręcz fenomenalny. Zaczął cicho
śpiewać, choć można było odnieść wrażenie, że ogrom wody zagłuszy jego piękny
głos, ale piosenka rozbrzmiewała coraz głośniej.
Toń wody nieprzenikniona,
czarna jak sadza, czy wrona,
zamknięta ciemnością nieba.
Czego nam dzisiaj trzeba?
Potrzeba nam tylko miłości,
tej romantycznej czułości.
Pod nieboskłonem wieczornym
serce jest niepokornym,
aż przyjdziesz ma miła z nieba
i dasz mi to czego trzeba.
Pod nieboskłonem wieczornym
serce jest niepokornym
lecz nie martw się moja miła
zapomnij, a będziesz żyła…
Spośród drzew dało się usłyszeć odpowiedź, cichą
splątaną wręcz z muzyką wiatru.
Będę żyła z pamięcią
mimo twoim zaklęciom.
Będę ciebie kochała,
bo miłość moja niemała.
Będę z Tobą wieczorem,
pod malowanym niebem.
Będę kochała Ciebie
w wietrze i każdej potrzebie…
Dziewczyna położyła się
obok niego ściskając mocno jego dłoń. Deszcz topił w sobie ich oboje, a oni
trwali, jakby ta chwila miała być wiecznością. Jak na komendę, gdy uderzył
piorun, odwrócili się do siebie. Jego białe, a jej czarne włosy splątały się.
Musnął jej drobne wargi, swoimi – pełnymi, a ona otworzyła oczy – intensywnie
zielone, a nie jak jego – tłumione szarością.
– Wiesz, że nigdy nie
będziemy na świecie razem: ty jesteś smutkiem Życia, ja natomiast czystością
Śmierci – stwierdził chłopak ze
smutkiem w głosie.
– A jednak jesteśmy przy
sobie, gdy letnia burza zmienia jasność w ciemność.
– Burza więc jest nam przyjacielem i kryjówką.
Pocałował ją, gdy słońce
wychodziło zza chmur, a deszcz trochę zelżał.
Śmierć z Życiem pod ciemnym niebem
dzisiaj są tylko dla siebie,
dzisiaj są kochankami
i miłość jest między nami.
– Rym ci nie wyszedł –
roześmiał się Śmierć.
– Wiem, jednak czy rym
jest sensem? Nie… Sensem jest ta chwila, sensem jesteśmy my – roześmiała się
Życie.
Burza nie ustawała, mimo
pojawiającego się słońca.
Pojawiła się jedynie
tęcza uświetniająca przedstawienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz