Słońce zachodzi, zostawiając na chmurach przy horyzoncie róż z pomarańczem. Patrzę na to z dezaprobatą, bo wciąż nic nie wymyśliłam, a za chwilę całkiem się ściemni.
Jestem na siebie zła,
zabrałam się za to zbyt późno. Niezadowolona przyciskam dwie pierwsze struny na
trzecim progu. Próbuję różnych dźwięków, które mogą wystąpić jako następne. Po
chwili zaczyna to brzmieć jak muzyka, zamiast brzdąkanie amatora. Gitara
przestaje ciążyć mi na duszy, znów jesteśmy przyjaciółkami. Gram nową melodię
coraz śmielej, gdy słyszę kroki za plecami. Urywam takt i odwracam się
gwałtownie.
Delikatny wiatr rozwiewa
jej ciemne włosy, grzywka przysłania połowę twarzy. Jak zwykle jest lekko
zamyślona, choć krok tego nie zdradza – idzie równo i szybko. Patrzę na nią
pytająco, prosiłam przecież, by mi nie przeszkadzać. Siada obok mnie na
nagrzanym chodniku. Uśmiecha się, ukazując lekką asymetrię zębów. Ona uważa, że
to defekt, ale moim zdaniem dodaje jej uroku. Patrzy mi w oczy, a ja przez
chwilę mogę myśleć tylko o jej tęczówkach. W tym świetle są prawie bursztynowe,
choć gdy się ściemni staną się głęboko czekoladowe.
Wracam do rzeczywistości
dopiero, gdy czuję, że gitara już nie spoczywa na moich nogach. Dłonie
drobniejsze od moich obejmują gryf i tańczą po strunach. Za każdym razem gdy to
robi, zazdroszczę jej spontaniczności. Sama nie umiem po prostu usiąść i grać.
Mogłabym zamknąć oczy, by
bardziej skoncentrować się na muzyce, ale wolę patrzeć, jak pochyla głowę ze
skupieniem, nucąc cicho pod nosem. Nie myli się ani razu. Aż robi mi się
przykro, gdy wybrzmiewa ostatni akord.
– Jestem pod wrażeniem –
mówię z uznaniem i kładę dłoń na jej ręce. – Jak profesjonalista.
– Staram się, by grane
przeze mnie dźwięki były czyste, żeby odwrócić uwagę od brudnych myśli –
odpowiada zagadkowo, oddaje mi instrument i wstaje, otrzepując rybaczki.
Nie odrywam od niej
wzroku, dopóki nie zniknie za drzwiami domku. Chyba nigdy nie uda mi się jej
rozgryźć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz