9 sierpnia 2018

Szafa





Gardzę życiem, nad którym nie mam kontroli; skoro już jakimś cudem zostało mi ono podarowane, to mam je wykorzystać w najlepszy sposób, czyż nie? Dlatego powinno się jak najdokładniej przewidywać i planować, by przypadek odegrał jak najmniejszą rolę w przedstawieniu.
Mam osobną rutynę na wyjątkowe i powszednie poranki, popołudnia oraz wieczory. Pierwszym, co robię po kolacji, jest wyczyszczenie instrumentów.
Dziś na szafę pada miękkie światło zachodzącego słońca. Mebel stoi w sypialni naprzeciw okien, więc latem mam okazję często oglądać taki obrazek. Żłobienia na drzwiczkach w kształcie kwiatów prezentują się uroczo w tym oświetleniu.
Kluczyk do szafy jest najmniejszy ze wszystkich w pęku. Bardzo zresztą się cieszę, że mogę ją zamykać. Moje narzędzia nie są czymś, co chciałabym pokazać komukolwiek.
Otwieram drzwi. Przede mną sześć półek wypełnionych instrumentami. Zaczynam od najwyższej.
Chwytam człowieczka nieco większego od mojej dłoni. Wydawać by się mogło, że to figurka, ale czuć unoszenie klatki piersiowej, ciepło żywego organizmu. Jednak nie rusza się on wbrew mojej woli. Gdyby był nieposłuszny, byłby bezużyteczny i z pewnością by tu nie trafił. Moje narzędzia ułatwiają mi życie, są moją chlubą, nigdy utrapieniem.
Z pudełka na najniższej półce wyciągam spryskiwacz z mydłem i wodą, waciki oraz patyczki do uszu. Za ich pomocą czyszczę kopię mojego profesora od języka niemieckiego. Listy słówek wymaganych na kolokwiach, rodzaje zadań na egzaminach ‒ wszystko moje. Oczywiście nie za darmo, ale ten mężczyzna o gołębim sercu nie potrzebuje wiele, by grać według moich nut. Parę komplementów, pogawędka o klasykach niemieckiego kina, „Przyniosłam panu kawę, panie profesorze”, a później zmęczona mina i żale, jakie te studia nie są straszne. Mam szczęście, że jest on jeszcze wystarczająco młody, by nabierać się na takie sztuczki. Sama czasem się dziwię, jak to możliwe, lecz ten instrument był prosty do opanowania.
Kolejna, nieco zimniejsza, bo nieużywana pacynka to znajomy z gimnazjum. Dziwaczny wielbiciel gier fabularnych, kujon ze zwolnieniem lekarskim z wychowania fizycznego. Wystarczyło parę razy zagadać i usiąść w jednej ławce, by darzył mnie szczerym uwielbieniem. Tylko i aż tyle, a już do końca trzeciej klasy spisywałam od niego na testach z chemii.
Tę dwójkę czyszczę dosyć szybko, więcej czasu poświęcam koleżance z liceum, a jednocześnie szefowej. Miałyśmy dobre stosunki ‒ staram się nie wdawać w konflikty, obrażeni ludzie są mniej skorzy do pomocy ‒ więc gdy dowiedziałam się, że prowadzi kawiarnię niedaleko uczelni, bardzo łatwo odnowiłam z nią kontakt. Dokładnie ją wycieram, sprawdzam jej przydatność wydając parę rozkazów. Z ochotą tańczy w miejscu, śpiewa i recytuje dziecięce wierszyki. Zadowolona przechodzę dalej.
Sprawdzam stan wszystkich instrumentów. Zbieram je od wielu lat, jak do tej pory pozbyłam się tylko jednego. Niemalże nigdy nie wyrzucam osób, które były przydatne, ponieważ mogą okazać się tacy również w przyszłości. Ten jeden raz zrobiłam wyjątek, gdyż ta osoba już naprawdę była bezużyteczna, jak to mają w zwyczaju martwi.
Ostatnim, co robiłam z matką, zanim choroba przykuła ją do łóżka, było pokazanie jej mojej kolekcji.
‒ Czyli to tym są dla ciebie bliźni? ‒ spytała, przyglądając się maleńkiej wersji siebie ze zgrozą. ‒ Kukiełkami, zabawkami?
‒ Przecież ich nie krzywdzę ‒ broniłam się. ‒ Nie wszystkich.
Jakże słodko jest zwierzać się umierającemu. Wkrótce znów byłam jedyną znającą tajemnicę, a jednak już mnie ona tak nie uwierała. Nigdy później nie odczuwałam potrzeby zdradzenia sekretu.
Otrzepuję koszulę ostatniego człowieczka, po czym oceniam jeszcze raz ich wszystkich. Zgromadziłam tu niezłą różnorodność istnień. Gdyby organizowano konkursy na tego rodzaju zbiory, z pewnością wygrałabym niejeden. Zamykam szafę i orientuję się, że jest już tak ciemno, że ledwo co widzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz