Gardzę życiem, nad którym nie mam kontroli; skoro już jakimś cudem zostało mi ono podarowane, to mam je wykorzystać w najlepszy sposób, czyż nie? Dlatego powinno się jak najdokładniej przewidywać i planować, by przypadek odegrał jak najmniejszą rolę w przedstawieniu.
Mam osobną
rutynę na wyjątkowe i powszednie poranki, popołudnia oraz wieczory. Pierwszym,
co robię po kolacji, jest wyczyszczenie instrumentów.
Dziś na szafę
pada miękkie światło zachodzącego słońca. Mebel stoi w sypialni naprzeciw
okien, więc latem mam okazję często oglądać taki obrazek. Żłobienia na
drzwiczkach w kształcie kwiatów prezentują się uroczo w tym oświetleniu.
Kluczyk do
szafy jest najmniejszy ze wszystkich w pęku. Bardzo zresztą się cieszę, że mogę
ją zamykać. Moje narzędzia nie są czymś, co chciałabym pokazać komukolwiek.
Otwieram drzwi.
Przede mną sześć półek wypełnionych instrumentami. Zaczynam od najwyższej.
Chwytam
człowieczka nieco większego od mojej dłoni. Wydawać by się mogło, że to
figurka, ale czuć unoszenie klatki piersiowej, ciepło żywego organizmu. Jednak
nie rusza się on wbrew mojej woli. Gdyby był nieposłuszny, byłby bezużyteczny i
z pewnością by tu nie trafił. Moje narzędzia ułatwiają mi życie, są moją
chlubą, nigdy utrapieniem.
Z pudełka na
najniższej półce wyciągam spryskiwacz z mydłem i wodą, waciki oraz patyczki do
uszu. Za ich pomocą czyszczę kopię mojego profesora od języka niemieckiego.
Listy słówek wymaganych na kolokwiach, rodzaje zadań na egzaminach ‒ wszystko
moje. Oczywiście nie za darmo, ale ten mężczyzna o gołębim sercu nie potrzebuje
wiele, by grać według moich nut. Parę komplementów, pogawędka o klasykach
niemieckiego kina, „Przyniosłam panu kawę, panie profesorze”, a później
zmęczona mina i żale, jakie te studia nie są straszne. Mam szczęście, że jest on
jeszcze wystarczająco młody, by nabierać się na takie sztuczki. Sama czasem się
dziwię, jak to możliwe, lecz ten instrument był prosty do opanowania.
Kolejna, nieco
zimniejsza, bo nieużywana pacynka to znajomy z gimnazjum. Dziwaczny wielbiciel
gier fabularnych, kujon ze zwolnieniem lekarskim z wychowania fizycznego.
Wystarczyło parę razy zagadać i usiąść w jednej ławce, by darzył mnie szczerym
uwielbieniem. Tylko i aż tyle, a już do końca trzeciej klasy spisywałam od
niego na testach z chemii.
Tę dwójkę czyszczę
dosyć szybko, więcej czasu poświęcam koleżance z liceum, a jednocześnie
szefowej. Miałyśmy dobre stosunki ‒ staram się nie wdawać w konflikty, obrażeni
ludzie są mniej skorzy do pomocy ‒ więc gdy dowiedziałam się, że prowadzi
kawiarnię niedaleko uczelni, bardzo łatwo odnowiłam z nią kontakt. Dokładnie ją
wycieram, sprawdzam jej przydatność wydając parę rozkazów. Z ochotą tańczy w
miejscu, śpiewa i recytuje dziecięce wierszyki. Zadowolona przechodzę dalej.
Sprawdzam stan
wszystkich instrumentów. Zbieram je od wielu lat, jak do tej pory pozbyłam się
tylko jednego. Niemalże nigdy nie wyrzucam osób, które były przydatne, ponieważ
mogą okazać się tacy również w przyszłości. Ten jeden raz zrobiłam wyjątek,
gdyż ta osoba już naprawdę była bezużyteczna, jak to mają w zwyczaju martwi.
Ostatnim, co
robiłam z matką, zanim choroba przykuła ją do łóżka, było pokazanie jej mojej
kolekcji.
‒ Czyli to tym
są dla ciebie bliźni? ‒ spytała, przyglądając się maleńkiej wersji siebie ze
zgrozą. ‒ Kukiełkami, zabawkami?
‒ Przecież ich
nie krzywdzę ‒ broniłam się. ‒ Nie wszystkich.
Jakże słodko
jest zwierzać się umierającemu. Wkrótce znów byłam jedyną znającą tajemnicę, a
jednak już mnie ona tak nie uwierała. Nigdy później nie odczuwałam potrzeby
zdradzenia sekretu.
Otrzepuję
koszulę ostatniego człowieczka, po czym oceniam jeszcze raz ich wszystkich.
Zgromadziłam tu niezłą różnorodność istnień. Gdyby organizowano konkursy na
tego rodzaju zbiory, z pewnością wygrałabym niejeden. Zamykam szafę i orientuję
się, że jest już tak ciemno, że ledwo co widzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz