24 września 2018

Instytucja Miłości


Otrzepałam koszmary z płaszcza i zmarzniętą dłonią uchyliłam drzwi. Już dawno mnie tu nie było. Bałam się wrócić. Wielokrotnie okrążałam to miejsce w snach i podczas spacerów, gdy już zaczęłam wychodzić na zewnątrz. Żeby się to stało, musiało posypać się wiele liści i płatków śniegu. A ja? Ja musiałam się rozsypać.

***

Zazdrościłam im wtedy jak szalona, tej jakże krótkiej rozpaczy. Dotyk palił je tak samo mocno co pokrzepiał, a nawet... górował nad tym. Rozpływały się, choć nie z rozkoszy. Umiały zniknąć. Ja do tego potrzebowałam czasu. I siniaków.

***

– I jak? – spytała Maryla.
– Wygraliśmy – odparłam, odwieszając ubranie. Wieszak wyglądał równie nędznie, co przed kilkoma miesiącami.

***

Znacznie trudniej było mi pozwać niż pozwolić się wyzwać. A teraz? Teraz moje oczy wyglądały jak worki z ziemniakami, a włosy bardziej niż nawet perukę – przypominały ptasie gniazdo. Kwestia nieprzespanych nocy i braku jakichkolwiek chęci do porannego wstawania. Musiałam jednak zarobić trochę grosza. Dla niej. Albo dla niego. Dla nas. Przynajmniej, dopóki mogłam.

***

– Wracasz od jutra?
– Tak.
– Do kiedy będziesz mogła?
– Zobaczymy.
– A co dalej?
– Nie wiem.

***

Nic więcej nie miało już znaczenia. Drzwi kawiarni uchyliły się, a do środka wpadł podmuch zimnego powietrza. Zapełnił się kolejny stolik.
– Został z niczym? – spytała, biorąc kartę.
– Ze wszystkim – odparłam. Choć wiedziałam, że to pod sercem jest moje wszystko.

***

Taka to… instytucja ,,miłości".

Wszystko znosi,
wszystkiemu przytakuje,
we wszystkim pokłada
pościele.

Cierpliwa:
na ułamek rozpięcia
guzika;

A metka?
Powie zbyt wiele.

90% poliester
10% bawełna

Metka
na nitce?
Na sznurze!

Rozmiar uczucia?
XXL
O kilka numerków
za duże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz