Stolik lekko zatrząsł się od grzmotu. Nie bardzo, tylko trochę, ale Nancy i tak dostrzegła rozszerzone oczy chłopaka.
- Spokojnie - powiedziała, do ręki biorąc malinowego shake'a. Leniwie pociągnęła kilka łyków i ścisnęła dłoń, którą Will nieświadomie zacisnął w pięść.
- Myślisz, że nic się nie stanie? - spytał, przełykając ślinę. Wziął głębszy oddech.
Przez wszystkie lata ich znajomości, nauczyła się już wychwytywać momenty, w których trzymał powietrze w płucach sekundę dłużej niż zwykle. Wiedziała, że robi to tylko w chwilach małej paniki, takiej, jak ta.
- Hej, spokojnie, serio - powtórzyła, upewniając się, że jej przyjaciel patrzy na nią i rozumie każde słowo. - Nic się nie stanie. To tylko burza, Will.
Pokiwał głową, nerwowo wyglądając przez okno kawiarni. Na jego twarz padało fioletowe światło zamontowane tuż nad stolikiem. Westchnęła, słysząc, jak tupie on pod stołem nogą; wiedziała już, że nie zmieni za dużo. Will prawie zupełnie nie skupiał się na niej, uciekając myślami w to miejsce w jego mózgu, którego tak bardzo nie powinien odwiedzać.
Nic jednak więcej nie mogła zrobić - wróciła więc do malinowego shake'a, rozglądając się po kawiarni. Ciężko było dostrzec detale, przez to, że pięć minut wcześniej przez burzę padło główne oświetlenie, pozostawiając tylko małe, fioletowe lampki, które zdecydowanie służyły jedynie celom dekoracyjnym. W ich świetle łatwo było dostrzec tylko zarysy twarzy innych klientów lokalu, jej włosy, pofarbowane poprzedniego dnia na lawendowy kolor i drzwi wejściowe, nad którym znajdowało się najwięcej lampek.
Nancy zawsze lubiła burzę, dlatego najchętniej wyciągnęłaby telefon i zrobiła zdjęcie. Wiedziała jednak, że w pierwszej kolejności powinna pomóc przyjacielowi, który teraz zaciskał z całej siły szczękę.
- Hej, nie rób tak - przypomniała mu, dotykając lekko jego policzka. Przez chwilę patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, nie rozumiejąc o czym mówi jego przyjaciółka, po czym rozluźnił ścisk.
- Dzięki - wymamrotał, po czym westchnął ze strachem przy kolejnym błysku za oknem. - Przepraszam, Nance. Nie wiem dlaczego to dzieje się za każdym razem. To chyba przez to, że jest głośno i to dzieje się tak nagle i jeszcze-
- Wiem, rozumiem - przerwała mu spokojnym głosem. - Powinieneś gdzieś pójść. Do specjalisty, który mógłby pomóc. Mówiłam ci to już sporo razy - zmarszczyła brwi, próbując posłać mu uśmiech, który byłby jednocześnie przekonujący i delikatny.
Will uniósł brwi. Słabe światło, które padało na jego twarz nie było tu potrzebne, żeby Nancy zauważyła konflikt malujący się na jego twarzy.
Ku jej zaskoczeniu, pokiwał głową.
- Masz rację.
*
Kiedy następnym razem Nancy siedziała w kawiarni, nie było burzy, choć znów padał deszcz. Złożyła parasol tuż po przekroczeniu progu. Posłała uśmiechy w stronę kilku osób, stałych bywalców, ale żadna z nich nie odpowiedziała tym samym.
Usiadła tam, gdzie zwykle i chwilę później przybiegł do niej Will.
No właśnie, Will. Prawie go nie poznała. Blond włosy były w lekkim nieładzie, a nie ułożone idealnie po pół godzinnym wysiłku, poprzedzonym narzekaniem na to, że nikt go nie polubi, jeśli się nie postara o swój wygląd. Nie naciągał na dłonie rękawów, nie miał idealnie ogolonej twarzy, nie uśmiechał się nerwowo, a szeroko, szczerze.
Błysk w jego oczach przygasł, gdy na nią spojrzał.
Nancy uniosła brwi, niepewna co się dzieje.
- Will? Czemu wyglądasz jakbyś zobaczył swoją nauczycielkę z podstawówki? Zwykle bardziej cieszysz się na widok najlepszej przyjaciółki.
Starała się zachować żartobliwy ton, ale jednocześnie jej ręce stawały się coraz cięższe, prawie jakby coś fizycznie ciągnęło je w dół. Wokół jej gardła zaciskał się niepokój, niepozwalający jej mówić zbyt wielu słów na raz.
- Nance. Wiesz, że cię kocham, prawda? - odparł chłopak ze spokojem. Przekrzywił głowę i patrzył teraz na Nancy jak na ducha. W każdym razie takie właśnie miała wrażenie. Z trudem chwytała kolejne oddechy. Powietrze wciągało ją, a nie na odwrót.
- Co jest? - spytała, bawiąc się swoim rękawem. Nagle zaczęła zastanawiać się, czy fioletowe włosy były dobrym wyborem. Czy to nie zbyt odważne? Czy to nie za dużo? Czy na pewno dobrze wygląda?
Coś spadło ze stolika obok, a jej oddech utknął w płucach i wydostał się z nich z pulsującym bólem.
- Musimy porozmawiać. Hej, Nance, spokojnie - Will uśmiechnął się do niej ciepło i ścisnął jej rękę. Zupełnie jak tamtego dnia, gdy była burza. Tylko że teraz nie była nawet pewna, gdzie jest, bo świat rozmazywał się jej przed oczami. Kontury stawały się płynne, a głos Willa dopływał z oddali, pomimo że siedział przecież naprzeciwko niej.
- Dlaczego czuję się jak ty? - roześmiała się resztką sił, choć nazywanie tego dźwięku śmiechem nie było do końca adekwatne.
Chłopak westchnął cicho, spokojny jak nigdy, podczas gdy Nancy zastanawiała się, czy to właśnie tak wygląda śmierć. Wszystko dookoła niej się rozmazywało, dźwięki brzmiały jak pod wodą, a ona nie była pewna, czy tak naprawdę była tam, gdzie wydawało jej się, że jest. Czy była tu. Spojrzała na swoje dłonie i gdy nimi poruszyła, nie poczuła nic, zupełnie jakby nie były jej.
- Will? - spytała drżącym głosem. - O czym- o czym chciałeś porozmawiać?
Nie była pewna, jakim cudem w tych okolicznościach wciąż pamiętała, że chciał o czymś porozmawiać, ale nie było to chyba prawdziwe zwycięstwo, bo trzymała się tej myśli bardzo kurczowo.
Rozmowa. Will chciał rozmawiać. Nie odpływaj, zostań. Rozmowa. Kawiarnia. Tak.
- Nie jesteś prawdziwa, Nancy - usłyszała głos, gdzieś z oddali i dłuższą chwilę zajęło jej zrozumienie, że to głos jej przyjaciela.
To był moment, w którym poczuła, że tonie, pomimo że przecież w pomieszczeniu nie było przecież żadnej wody.
- Czuję się lepiej, wiesz? - kontynuował Will, a ona nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. Patrzyła tylko na swoje dłonie, zastanawiając się do kogo należą. Do niej? Do niego? Do nikogo? - Poszedłem do psychologa. Doktor Easton. Bardzo miły, wiesz? Pomógł mi dowiedzieć się, co mi jest. - Pokiwała głową, choć słowa docierały do niej dopiero po kilku sekundach. Albo minutach. W zasadzie nie była pewna. - W każdym razie, uświadomił mi też prawdę na twój temat, Nancy. Jesteś moją wymyśloną przyjaciółką. Ucieleśnieniem spokoju, który chciałbym mieć. I... myślę, że już cię nie potrzebuję.
Uśmiechał się przepraszająco, być może nawet z poczuciem winy. Nie dostrzegła tego. Dostrzegała już tylko kontury, słyszała przytłumiony głos.
- Nigdy nie istniałam? - włożyła całą swoją energię w wypowiedzenie zdania. Will pokiwał ze smutkiem głową i ścisnął mocniej jej dłoń.
- Przepraszam - szepnął, lecz Nancy dostrzegła, że miał lekko uniesione kąciki ust. Chciała go znienawidzić, ale nie miała już siły na emocje.
Światło jej ulubionej kawiarni zmieniło się w pustkę.
- Spokojnie - powiedziała, do ręki biorąc malinowego shake'a. Leniwie pociągnęła kilka łyków i ścisnęła dłoń, którą Will nieświadomie zacisnął w pięść.
- Myślisz, że nic się nie stanie? - spytał, przełykając ślinę. Wziął głębszy oddech.
Przez wszystkie lata ich znajomości, nauczyła się już wychwytywać momenty, w których trzymał powietrze w płucach sekundę dłużej niż zwykle. Wiedziała, że robi to tylko w chwilach małej paniki, takiej, jak ta.
- Hej, spokojnie, serio - powtórzyła, upewniając się, że jej przyjaciel patrzy na nią i rozumie każde słowo. - Nic się nie stanie. To tylko burza, Will.
Pokiwał głową, nerwowo wyglądając przez okno kawiarni. Na jego twarz padało fioletowe światło zamontowane tuż nad stolikiem. Westchnęła, słysząc, jak tupie on pod stołem nogą; wiedziała już, że nie zmieni za dużo. Will prawie zupełnie nie skupiał się na niej, uciekając myślami w to miejsce w jego mózgu, którego tak bardzo nie powinien odwiedzać.
Nic jednak więcej nie mogła zrobić - wróciła więc do malinowego shake'a, rozglądając się po kawiarni. Ciężko było dostrzec detale, przez to, że pięć minut wcześniej przez burzę padło główne oświetlenie, pozostawiając tylko małe, fioletowe lampki, które zdecydowanie służyły jedynie celom dekoracyjnym. W ich świetle łatwo było dostrzec tylko zarysy twarzy innych klientów lokalu, jej włosy, pofarbowane poprzedniego dnia na lawendowy kolor i drzwi wejściowe, nad którym znajdowało się najwięcej lampek.
Nancy zawsze lubiła burzę, dlatego najchętniej wyciągnęłaby telefon i zrobiła zdjęcie. Wiedziała jednak, że w pierwszej kolejności powinna pomóc przyjacielowi, który teraz zaciskał z całej siły szczękę.
- Hej, nie rób tak - przypomniała mu, dotykając lekko jego policzka. Przez chwilę patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, nie rozumiejąc o czym mówi jego przyjaciółka, po czym rozluźnił ścisk.
- Dzięki - wymamrotał, po czym westchnął ze strachem przy kolejnym błysku za oknem. - Przepraszam, Nance. Nie wiem dlaczego to dzieje się za każdym razem. To chyba przez to, że jest głośno i to dzieje się tak nagle i jeszcze-
- Wiem, rozumiem - przerwała mu spokojnym głosem. - Powinieneś gdzieś pójść. Do specjalisty, który mógłby pomóc. Mówiłam ci to już sporo razy - zmarszczyła brwi, próbując posłać mu uśmiech, który byłby jednocześnie przekonujący i delikatny.
Will uniósł brwi. Słabe światło, które padało na jego twarz nie było tu potrzebne, żeby Nancy zauważyła konflikt malujący się na jego twarzy.
Ku jej zaskoczeniu, pokiwał głową.
- Masz rację.
*
Kiedy następnym razem Nancy siedziała w kawiarni, nie było burzy, choć znów padał deszcz. Złożyła parasol tuż po przekroczeniu progu. Posłała uśmiechy w stronę kilku osób, stałych bywalców, ale żadna z nich nie odpowiedziała tym samym.
Usiadła tam, gdzie zwykle i chwilę później przybiegł do niej Will.
No właśnie, Will. Prawie go nie poznała. Blond włosy były w lekkim nieładzie, a nie ułożone idealnie po pół godzinnym wysiłku, poprzedzonym narzekaniem na to, że nikt go nie polubi, jeśli się nie postara o swój wygląd. Nie naciągał na dłonie rękawów, nie miał idealnie ogolonej twarzy, nie uśmiechał się nerwowo, a szeroko, szczerze.
Błysk w jego oczach przygasł, gdy na nią spojrzał.
Nancy uniosła brwi, niepewna co się dzieje.
- Will? Czemu wyglądasz jakbyś zobaczył swoją nauczycielkę z podstawówki? Zwykle bardziej cieszysz się na widok najlepszej przyjaciółki.
Starała się zachować żartobliwy ton, ale jednocześnie jej ręce stawały się coraz cięższe, prawie jakby coś fizycznie ciągnęło je w dół. Wokół jej gardła zaciskał się niepokój, niepozwalający jej mówić zbyt wielu słów na raz.
- Nance. Wiesz, że cię kocham, prawda? - odparł chłopak ze spokojem. Przekrzywił głowę i patrzył teraz na Nancy jak na ducha. W każdym razie takie właśnie miała wrażenie. Z trudem chwytała kolejne oddechy. Powietrze wciągało ją, a nie na odwrót.
- Co jest? - spytała, bawiąc się swoim rękawem. Nagle zaczęła zastanawiać się, czy fioletowe włosy były dobrym wyborem. Czy to nie zbyt odważne? Czy to nie za dużo? Czy na pewno dobrze wygląda?
Coś spadło ze stolika obok, a jej oddech utknął w płucach i wydostał się z nich z pulsującym bólem.
- Musimy porozmawiać. Hej, Nance, spokojnie - Will uśmiechnął się do niej ciepło i ścisnął jej rękę. Zupełnie jak tamtego dnia, gdy była burza. Tylko że teraz nie była nawet pewna, gdzie jest, bo świat rozmazywał się jej przed oczami. Kontury stawały się płynne, a głos Willa dopływał z oddali, pomimo że siedział przecież naprzeciwko niej.
- Dlaczego czuję się jak ty? - roześmiała się resztką sił, choć nazywanie tego dźwięku śmiechem nie było do końca adekwatne.
Chłopak westchnął cicho, spokojny jak nigdy, podczas gdy Nancy zastanawiała się, czy to właśnie tak wygląda śmierć. Wszystko dookoła niej się rozmazywało, dźwięki brzmiały jak pod wodą, a ona nie była pewna, czy tak naprawdę była tam, gdzie wydawało jej się, że jest. Czy była tu. Spojrzała na swoje dłonie i gdy nimi poruszyła, nie poczuła nic, zupełnie jakby nie były jej.
- Will? - spytała drżącym głosem. - O czym- o czym chciałeś porozmawiać?
Nie była pewna, jakim cudem w tych okolicznościach wciąż pamiętała, że chciał o czymś porozmawiać, ale nie było to chyba prawdziwe zwycięstwo, bo trzymała się tej myśli bardzo kurczowo.
Rozmowa. Will chciał rozmawiać. Nie odpływaj, zostań. Rozmowa. Kawiarnia. Tak.
- Nie jesteś prawdziwa, Nancy - usłyszała głos, gdzieś z oddali i dłuższą chwilę zajęło jej zrozumienie, że to głos jej przyjaciela.
To był moment, w którym poczuła, że tonie, pomimo że przecież w pomieszczeniu nie było przecież żadnej wody.
- Czuję się lepiej, wiesz? - kontynuował Will, a ona nie mogła wykrztusić z siebie ani słowa. Patrzyła tylko na swoje dłonie, zastanawiając się do kogo należą. Do niej? Do niego? Do nikogo? - Poszedłem do psychologa. Doktor Easton. Bardzo miły, wiesz? Pomógł mi dowiedzieć się, co mi jest. - Pokiwała głową, choć słowa docierały do niej dopiero po kilku sekundach. Albo minutach. W zasadzie nie była pewna. - W każdym razie, uświadomił mi też prawdę na twój temat, Nancy. Jesteś moją wymyśloną przyjaciółką. Ucieleśnieniem spokoju, który chciałbym mieć. I... myślę, że już cię nie potrzebuję.
Uśmiechał się przepraszająco, być może nawet z poczuciem winy. Nie dostrzegła tego. Dostrzegała już tylko kontury, słyszała przytłumiony głos.
- Nigdy nie istniałam? - włożyła całą swoją energię w wypowiedzenie zdania. Will pokiwał ze smutkiem głową i ścisnął mocniej jej dłoń.
- Przepraszam - szepnął, lecz Nancy dostrzegła, że miał lekko uniesione kąciki ust. Chciała go znienawidzić, ale nie miała już siły na emocje.
Światło jej ulubionej kawiarni zmieniło się w pustkę.
Ale to ładne
OdpowiedzUsuńRewelacyjny przekaz, bogaty opis okoliczności , tak dźwiękowy jak i wizualny. Ciekawy wątek z zaskakującym zakończeniem. Jestem pod wrażeniem, Gompko 👍🏾😊
OdpowiedzUsuń