Właściwie było to niepotrzebne, bo w tych czasach nie używało się już prawie innych monet. Oczywiście, zdarzało się, że ktoś płacił dwudolarówkami, ale ponieważ większość rzeczy była przerażająco tania, praktykowano to w bardzo niewielu sklepach.
Edward obserwował jak dziewczyna w wieku jego siostry przygotowuje małą kawę i podaje ją kupującemu. Nie uśmiechała się.
Mężczyzna wziął od niej plastikowy kubek, podziękował szybko i wyszedł ze sklepu równym, miarowym krokiem. Edward, choć był od niego dużo niższy, zdołał dostrzec podkrążone oczy i śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Nie było to żadnym zaskoczeniem, choć nadal trochę go przerażało.
Walutą tych czasów był pośpiech. Nie czas; kilka lat wcześniej ktoś ważny powiedział, że czas i pieniądz to dwie zupełnie różne rzeczy. Frazeologizm, do którego nawiązywał, został wykreślony z każdego słownika frazeologizmów i wpisany na dopiero co stworzoną Listę Wyrażeń Zagrażających Człowieczeństwu. Sukcesywnie zaczęto pozbywać się go z mowy potocznej; Edward znał go jako dawne powiedzenie, którego znaczenia nikt nie zna i nie wie, o co chodzi.
Pośpiech to pieniądz, mawiano teraz, albowiem co nam przyjdzie z cenienia czasu, jeśli nic z nim nie zrobimy? Powinniśmy się spieszyć, spieszyć, spieszyć, żyć coraz szybciej; jeść szybciej, pracować szybciej, spać szybciej, myśleć szybciej, krzyczeć szybciej, śmiać się szybciej, kochać szybciej. Szybciej się wówczas rozwiniemy.
Edward, mając osiem lat, nie mógł w pełni docenić wszechobowiązującego pośpiechu; nie pamiętał innych czasów. Wiedział jednak, że wszystkie wynalazki, którymi może się teraz cieszyć - na przykład samochód osiągający prędkość światła czy okulary pozwalające na dwa razy szybsze czytanie, niż normalnie - zawdzięcza tylko i wyłącznie pośpiechowi. Rozwój to klucz do szczęścia, a więc im szybszy rozwój, tym szybsze szczęście.
Jedynym wynalazkiem, który Edward naprawdę doceniał, były kawiarnie - nazywano je pomocą, udogodnieniem, drobnostką, która tyle ułatwia. Miały zostać stworzone, aby ludzie mogli wydajniej korzystać z szybkiego szczęścia: serwowano w nich tylko kawę, która pozwalała na „szybką regenerację i nowy start w pracy, szkole lub w domu”. Tak przynajmniej mawiały reklamy.
Nie dlatego jednak kochał kawiarnie. Nie lubił ich za tłumy ludzi, którzy codziennie przychodzili tam skażeni Zmęczeniem, najbardziej potępianym w społeczeństwie zjawiskiem. Bał się Zmęczonych - nie lubił ich przekrwionych oczu, powiększonych przez fioletowe okręgi, i nie lubił ich ponurych głosów oraz równie ponurych twarzy.
Edward przychodził do kawiarni po zagadki.
Na ścianach każdej z nich, w każdym mieście czy kraju, zawsze wisiały trybiki. Lubił patrzeć na trybiki i w głowie układać z nich skomplikowane mechanizmy; nie miał pojęcia, skąd wie co do czego pasuje, ale zawsze po kilku dniach obserwacji wiedział, jak powinno się je ułożyć, by powstał zegar.
Lubił to, że zawsze, kiedy przyglądał się mechanizmom i wyobrażał sobie cały, tykający, złożony z małych części zegar, czas na chwilę się zatrzymywał.
Dosłownie. Ludzie wokół niego zastygali, zastygały słowa, zastygało powietrze. Zastygała nawet kawa nalewana do plastikowego kubka przez dziewczynę w wieku jego siostry. Wszystko zamierało; poruszał się tylko Edward, oddychający i przyglądający się trybikom.
Teraz, gdy tak przyglądał się im po raz kolejny, przyszła mu do głowy niespotykana myśl. Co jeśli zamiast trybików, skupić się na złożeniu w całość ludzi? To na pewno byłoby o wiele trudniejsze. Zwłaszcza biorąc pod uwagę wytyczne człowieczeństwa. Edward potrząsnął więc głową i wyrzucił z niej tę myśl, uznając ją za zbędną i bezwartościową, i w jakiś sposób zagrażającą ideologii Pośpiechu. Wzdrygnął się i obserwował trybiki dalej.
Nigdy w życiu nie wypił kawy. Był na nią za młody. Chodził tam tylko dla obserwacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz