13 października 2018

Bardzo straszny mały człowiek


Dokładnie rozczesałem kępkę długich, sięgających za ramiona włosów pofarbowanych na wszystkie kolory tęczy, które tworzyły linię dokładnie na środku mojej głowy. Sięgnąłem po lakier do włosów. Zacząłem stawiać kolejne pasma intensywnie je nim psikając. W końcu powstał mój irokez.
Byłem straszny – niczym jeż.
Zrobiłem do lustra parę groźnych min poprawiając czarną, oversizową koszulkę.
Pokazałem zęby.
‒ Jestem groźny! – przekonywałem sam siebie.
W swoich oczach jednak widziałem niepewność i strach. Spróbowałem mocniej je zacisnąć. Wyszło bardzo śmiesznie. Bardzo. Wręcz wyjątkowo. Zrezygnowałem z zaciskania oczu.
Westchnąłem wychodząc z łazienki i ruszyłem do przedpokoju, gdzie już czekała moja ukochana – czarna i dokładnie obszyta naszywkami – kostka oraz wysokie glany z wielobarwnymi sznurówkami. W prawym były niebieska, zielona i fioletowa, a w lewym – różowa, czerwona i żółta, pozakładane w systematyczny wzór – co trzecią parę szlufek inna.
Zawiązałem kokardkę z niebieskiej sznurówki.
Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. O cholera. Zostało mi 5 min do autobusu.
Zawiązałem kokardkę z różowej sznurówki.
Wstałem – resztę zostawiając na później. Przejrzałem się jeszcze raz w lustrze przy drzwiach zarzucając kurtkę. Dokładnie zasłoniłem ręce, naciągnąłem rękawy aż na palce.
Narzuciłem kostkę na plecy i szybko wyszedłem.
Zbiegłem po schodach prawie wpadając na plotkujące sąsiadki.
‒ Przepraszam – krzyknąłem niewyraźnie będąc już pół piętra niżej.
Moje sznurówki powiewały za mną i przypominały ubarwione skrzydła Hermesa. Chyba wyłącznie dzięki nim dotarłem na miejsce w ostatniej sekundzie, kiedy już zamykały się drzwi.
Zdyszany usiadłem na miejscu na samym końcu, a kiedy udało mi się złapać oddech zacząłem wiązać sznurówki.
Zawiązałem zieloną sznurówkę.
Zerknąłem przez okno. Drzewa akurat targał wiatr zrywając z nich liście i ciskając nimi w mój środek lokomocji.
Zawiązałem czerwoną sznurówkę.
‒ Te chuderlak! – usłyszałem głos, który definitywnie nie był przyjazny, a dodatkowo przeplatały go nutki alkoholu.
‒ Czego? – Starałem się groźnie napuszyć i zgrywać twardziela.
‒ Widzicie go! Nie tak ostro, mały! – Zaśmiał się nieprzyjemnie. – Kto tu rządzi? Na pewno nie ty! Więc zjeżdżaj i ustąp królom miejsca! – Popchnął mnie ostrzegawczo w ramię.
‒ A co jak nie?!
Wstałem, nie wiedząc czy szykuje się do bójki czy do ucieczki.
‒ Jak nie…
… dokończeniem tego zdania był cios w brzuch, a następny w oko.
‒ Naucz go gdzie jego miejsce! – dopingował zza pleców kolejny władca od dziesięciu boleści.
Oddałem mu parę razy jednak nie zrobiło to na nim większego wrażenia, wręcz wywołało śmiech.
Poniosłem klęskę.
Na pożegnanie dostałem cios w nos i wyrzucili mnie z autobusu – najwyraźniej wszyscy współpasażerowie woleli udawać głuchoniemych.
Zawiązałem fioletową sznurówkę.
Rozważałem wycofanie się do domu, gdyż z nosa ciekła mi krew.
Zacząłem wiązać żółtą sznurówkę.
Zdawała się niezwykle jaskrawa w jesiennej słocie przyprawionej moim pechem. Zmotywowała mnie do decyzji, aby iść dalej.
Skończyłem wiązać słoneczną sznurówkę.
Wstałem.
A ona była przede mną.
Ubrana w szerokie pumpy i bluzę z psychodelicznym wzorem.
‒ Wszystko oki? – zapytała nadzwyczaj radośnie.
‒ A jak myślisz? – odburknąłem.
‒ Myślę, że bywało lepiej – śmiała się i podała mi chusteczkę, a raczej otarła nią delikatnie mój nos.
Stałem jak wryty. Nie spodziewałem się pomocy.
‒ Przepraszam… śpieszę się… spotkanie… punk jestem… i… – czułem się straszliwie zmieszany, nie wiedziałem co powiedzieć.
‒ A ja jestem wolnym człowiekiem – uścisnęła mi dłoń, co było kolejnym szokiem.
Zaczęła się ulewa, a ona zaczęła obracać się pośród kropel deszczu.
Śmiała się i złapała moje dłonie.
Obracałem się razem z nią.
Po raz pierwszy od dawna się śmiałem.
Musiała czuć wszystkie blizny na moich rękach, a nie mówiła nic.
‒ Deszcz rozpuścił twojego jeża na głowie – roześmiała się, a ja poczułem jak włosy zaczynają obklejać moją twarz, a jednak wciąż się śmiałem.
Poczułem wolność, której nie mogłem znaleźć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz