Biegnę. Uciekam. Biegnę. Upadam. Chcę
wstać. Nie mogę. Umieram.
Pierwszym co pamiętam jest jasność.
Ta przerażająca mnie jasność. Potem było jeszcze gorzej. Zaczęłam słyszeć, ale
niewyraźnie. Dokoła mnie wszystko było takie jakby... rozmazane. Rozmazane
plamy koloru niebieskiego, jak kwiaty, których jeszcze nie znałam. Rozmazane
dźwięki dochodzące znikąd, jak nie do końca ostry głos sumienia, którego
jeszcze nie znałam. Rozmazane zapachy mieszały się z rozmazanym bólem, dotykiem
na mojej skórze, którego jeszcze nie znałam.
Potem
wszystko się zmieniło. Tak jakby ktoś nagle wyłączył, a potem włączył światło.
Teraz wszystko było ostre. Za ostre. Widziałam już wszystko. Szpetne twarze
gapiące się na mnie zza zasłony piękna. Karczemne słowa wypowiadane w moją
stronę zza kurtyny wdzięczności. Dotyk, który miał koić, nie koił. Zapach
ostry, jak lakier do paznokci, ukryty pod postacią bławatków. I wtedy
zrozumiałam…
Biegnę. Uciekam. Biegnę. Upadam. Chce
wstać. Nie mogę. Umieram.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz