1 października 2018

Serce


Krople deszczu grały koncert na perkusji klonowych liści. Szarość jesiennego popołudnia snuła się ścieżkami parku, porywając niedopałki papierosów i liście. Ozdobna latarnia mrugała do nas z każdym podmuchem wiatru.
Siedziałyśmy na ławce, ciasno przytulone i rozmawiałyśmy. Jej krótkie, ciemne włosy łaskotały moją szyję, gdy drżała z zimna. Mnie było ciepło – być może z emocji. Jej dłonie robiły się sine, a na pełnej twarzy wystąpiły rumieńce. Wstałam.
– Lecimy, bo będą się złościć. – Nie chciałam mówić, że pomyślałam o powrocie ze względu na to, że jej było zimno.
Kiwnęła głową, przewiesiła sobie przez ramię torbę i zapatrzyła się w jeden punkt na mojej ręce. Widniało tam namalowane przez nią lakierem do paznokci czerwone serce. Obok wiły się fantazyjne litery wykonane eyelinerem, układające się w słowo Ada.
– Cholera – zaklęłam i naciągnęłam ściągacz rękawa bluzy na to miejsce. – Będę miała przejebane.
Spojrzała przepraszająco, ale zanim zdążyła otworzyć usta, pocałowałam ją. Wargi miała suche, spierzchnięte od chłodu, a mimo to ciepłe. Smakowała miętą, pachniała wanilią i cynamonem.
W końcu ruszyłyśmy w drogę. Szłyśmy w deszczu ulicami sennego miasta, drzewa przystrojone w jesienną kolekcję – rude szaliki, żółte czapki i ciemnozielone płaszcze – kłaniały nam się, a kamienice wzdłuż chodnika chroniły przed silniejszymi podmuchami wiatru. Trzymałyśmy się za ręce, moje smukłe palce grzały miękką dłoń o czerwonych paznokciach, a jej kolor powoli wracał do normalności.
W ciągu kwadransa znalazłyśmy się pod bramą dużego, ceglanego budynku. Przycisnęłam dzwonek wmontowany w ogrodzenie, a gdy w głośniku usłyszałam odległe stuknięcie, pchnęłam furtkę. Ponownie zatrzymałyśmy się pod starymi, drewnianymi drzwiami, obok czerwonej tabliczki opatrzonej nawą miejscowości i hasłem „dom dziecka”. Po chwili naprzeciw nas stanęła pani Zofia – energiczna brunetka na wysokich szpilkach.
– Wiktorio, wolałabym, żebyś wracała sama. Dobrze wiesz, jak dyrekcja zapatruje się na twoją sytuację – oświadczyła oficjalnie. – Ale dobrze, że już jesteś, bo przyjechał twój ojciec – dodała zupełnie innym tonem.
Popatrzyłam na nią z niezadowoleniem, a Ada ścisnęła moją dłoń współczująco. Szybko się pożegnałyśmy i ona wróciła do domu, a ja poszłam skonfrontować się z koszmarem swojego dzieciństwa. Zupełnie zapomniałam o lakierowym sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz