Krople
deszczu grały koncert na perkusji klonowych liści. Szarość jesiennego
popołudnia snuła się ścieżkami parku, porywając niedopałki papierosów i liście.
Ozdobna latarnia mrugała do nas z każdym podmuchem wiatru.
Siedziałyśmy
na ławce, ciasno przytulone i rozmawiałyśmy. Jej krótkie, ciemne włosy
łaskotały moją szyję, gdy drżała z zimna. Mnie było ciepło – być może z emocji.
Jej dłonie robiły się sine, a na pełnej twarzy wystąpiły rumieńce. Wstałam.
–
Lecimy, bo będą się złościć. – Nie chciałam mówić, że pomyślałam o powrocie ze
względu na to, że jej było zimno.
Kiwnęła
głową, przewiesiła sobie przez ramię torbę i zapatrzyła się w jeden punkt na
mojej ręce. Widniało tam namalowane przez nią lakierem do paznokci czerwone
serce. Obok wiły się fantazyjne litery wykonane eyelinerem, układające się w
słowo Ada.
–
Cholera – zaklęłam i naciągnęłam ściągacz rękawa bluzy na to miejsce. – Będę
miała przejebane.
Spojrzała
przepraszająco, ale zanim zdążyła otworzyć usta, pocałowałam ją. Wargi miała
suche, spierzchnięte od chłodu, a mimo to ciepłe. Smakowała miętą, pachniała
wanilią i cynamonem.
W
końcu ruszyłyśmy w drogę. Szłyśmy w deszczu ulicami sennego miasta, drzewa
przystrojone w jesienną kolekcję – rude szaliki, żółte czapki i ciemnozielone
płaszcze – kłaniały nam się, a kamienice wzdłuż chodnika chroniły przed
silniejszymi podmuchami wiatru. Trzymałyśmy się za ręce, moje smukłe palce
grzały miękką dłoń o czerwonych paznokciach, a jej kolor powoli wracał do
normalności.
W
ciągu kwadransa znalazłyśmy się pod bramą dużego, ceglanego budynku.
Przycisnęłam dzwonek wmontowany w ogrodzenie, a gdy w głośniku usłyszałam
odległe stuknięcie, pchnęłam furtkę. Ponownie zatrzymałyśmy się pod starymi,
drewnianymi drzwiami, obok czerwonej tabliczki opatrzonej nawą miejscowości i
hasłem „dom dziecka”. Po chwili naprzeciw nas stanęła pani Zofia – energiczna
brunetka na wysokich szpilkach.
–
Wiktorio, wolałabym, żebyś wracała sama. Dobrze wiesz, jak dyrekcja zapatruje
się na twoją sytuację – oświadczyła oficjalnie. – Ale dobrze, że już jesteś, bo
przyjechał twój ojciec – dodała zupełnie innym tonem.
Popatrzyłam
na nią z niezadowoleniem, a Ada ścisnęła moją dłoń współczująco. Szybko się
pożegnałyśmy i ona wróciła do domu, a ja poszłam skonfrontować się z koszmarem
swojego dzieciństwa. Zupełnie zapomniałam o lakierowym sercu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz